[transkrypt/tłumaczenie podkastu] Wojny Słowian

Sława! Sława Bogom! I witajcie po bardzo długiej przerwie. Trochę czasu minęło, nie? Niektórzy z Was martwili się o mnie i skontaktowali się, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku – bardzo Wam za to dziękuje. To znaczy bardzo dużo dla mnie, więc dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!

Więc, minęło trochę czasu. Byłam zajęta, pochłonięta raczej pracą i innymi zobowiązaniami. Zajęło mi dużo dłużej niż planowałam, żeby sobie z tym poradzić. Ale, szczęśliwie, wszystko jest już pod kontrolą i możemy wrócić do szukania słowiańskiej duszy. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę tu być i nagrywać kolejny odcinek podkastu dla was.

Dziś, jak tytuł odcinka wskazuje, chcę porozmawiać o wojnach i innych konfliktach pomiędzy i pośród Słowian. Temat ten zainspirowany został opiniami wyrażanymi przez wielu gadatliwych komentatorów, którzy, komentując inwazję Rosji na Ukrainę, załamywali ręce nad wojną pomiędzy Słowianami i wzywali to tego, żeby żyć w pokoju, jak – według tych komentatorów - żyli nasi przodkowie. Możecie sobie wyobrazić, że czytając te lamentacje i wezwania, drapałam się w głowę, zastanawiając się, kiedy nasi słowiańscy przodkowie żyli w pokoju, i próbując zrozumieć, jak ktokolwiek może sądzić, że inwazja Putina na Ukrainę może być zakończona poprzez podążanie za przykładem naszych przodków.

Oczywiście, nasi przodkowie nie żyli w pokoju a ich przykład nie może pomóc nam w rozwiązywaniu współczesnych problemów, ale oczywiście dla mnie – osoby, która zna historię i słowiańską kulturę, ale, ewidentnie, wielu współczesnych Rodzimowierców albo sławofilów nie ma o tym pojęcia. Co jest, w sumie, smutne. Ale, hej ho, do tego właśnie mamy ten podkast, żeby pokazać kulturę i historię Słowian taką, jaką jest, a nie taką, jak ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia, chcą, żeby była. I dlatego właśnie dziś będziemy rozmawiać o wojnach Słowian, których było bardzo wiele. Jeśli więc temat wydaje się Wam interesujący – słuchajcie dalej!

 

Więc, wojny Słowian. Jak wspomniałam, nie wiem nawet ile razy, oryginalni, przed-chrześcijańscy, wczesnośredniowieczni Słowianie byli ludźmi twardymi. Byli uparci, wytrzymali i jak pisał bizantyjski cesarz Maurycjusz w swoim Strategikonie, kategorycznie odmawiali bycia zniewolonymi lub ujarzmionymi. A jak się odmawia zniewolenia lub ujarzmienia? Walką. Tak więc nasi przodkowie walczyli. Walczyli tak często i z taką ilością wrogów, że w pewnym momencie stali się legendarnymi wojownikami w czasach wczesnego średniowiecza. Byli tak legendarni, że pokonanie ich w bitwie lub na wojnie, widziane było jako niemal niemożliwe. Jeśli więc ktoś, na przykład król Ostrogotów…

A Ostrogoci byli plemieniem germańskim, z czasów Cesarstwa Rzymskiego, oryginalnego Cesarstwa Rzymskiego, które istniało w okresie starożytności, a nie Świętego Cesarstwa Rzymskiego, które powstało później, we wczesnym średniowieczu. Tak więc, Ostrogoci byli Germanami, żyjącymi na Bałkanach. Byli oni gałęzią Gotów, znów – oryginalnych Gotów, a nie współczesnych, smutnych i przygnębionych gotów. Oryginalni Goci, czyli Wizygoci i Ostogoci, nie byli smutni ani przygnębieni. Wręcz przeciwnie. Wydaje się, że mieli mnóstwo energii, woli życia i woli walki. Żyli na Bałkanach, ale nie tylko tam. Jeden z ostrogockich królów, król o imieniu Ermanaryk, zbudował całe imperium, sięgające do ziem współczesnej Ukrainy, a może nawet i Polski.

Przy okazji, Ermanaryk był tak legendarny, że stał się inspiracją dla postaci w poetyckich Eddach. Został również wspomniany z imienia w staro-angielskim poemacie Beowulf(tu znów nie jestem pewna angielskiej wymowy)ale…naprawdę muszę wrócić do Ostrogotów, nie? Więc…Ostrogoci byli ludem germańskim, za czasów Imperium Rzymskiego. Mieli oni króla, który się nazywał Ermanaryk, a on z kolei miał brata, który miał wnuka i ten właśnie wnuk był prawie tak legendarny, jak jego, to się chyba nazywa, stryjeczny dziadek czyli brat jego dziadka. Oczywiście, nie był aż tak legendarny, bo nie zbudował imperium, jak Ermanaryk, wnuk sławnego stryjecznego dziadka też lubił walczyć i podbijać nowe ziemie, więc doszedł do wniosku, że będzie walczył ze Słowianami, którzy w tamtych czasach, pod koniec IV wieku. Czwartego wieku naszej ery, oczywiście. W czwartym wieku naszej ery, Słowianie zamieszkujący obszar dolnego Dunaju nazywani byli Antami. W tamtych czasach słowiańskie plemię Antów utrzymywało przyjazne relacje z Hunami, tymi samymi Hunami, którzy mieli Atyllę za władcę i którzy, jestem pewna, że wiecie, najechali Europę i zapoczątkowali wielką migrację oraz przyczynili się do upadku Imperium Rzymskiego. W sumie, fakt, że Słowianie przyjaźnili się z Hunami nie ma tu żadnego znaczenia, ale uważam, ze jest to interesujący fakt, więc o nim wspominam. Bo mogę.

Ale, wróćmy do tego, co chciałam powiedzieć na początku, czyli…czyli… czyli tego, że wnuk Ermanaryka nazywał się Witimir, a miał przydomek Winitar, co znaczy pogromca Antów, czyli Słowian. Tak więc, to co chcę tu powiedzieć, i co w końcu mi się udało powiedzieć po zaledwie kilku dygresjach, to to , że Słowianie byli tak legendarnymi wojownikami, że jeśli ktoś zdołał ich pokonać w bitwie, jak to się udało Witimirowi Winitarowi, to było to widziane, jako tak ogromne osiągnięcie, że służyło to jako źródło przydomka lub honorowego tytułu.

Tytuł pogromcy Słowian przez stulecia był… może nie świętym Gralem, ale na pewno był ceniony i szanowany. Dla przykładu, był taki szaleniec, który nazywał się Ferdulf z Friuli,i który jak pisał Paweł Diakon, pożądał chwały zwycięstwa nad Słowianami, i w tym celu doszedł do wniosku, że wynajmie Słowian, żeby najechali jego ziemię, po to, aby on mógł ich pokonać. Co jest najlepszym dowodem jak szalony był ten koleś, bo Słowianie, oczywiście, przyjęli zapłatę, najechali Friuli ale potem nie mieli ochoty przegrywać bitwy, więc, kiedy Ferdulf ruszył na nich, Słowianie dosłownie wybili jego armię do nogi. Kawaleria, piechota, dowódcy, wszystko, zostało zdziesiątkowane. Ani jeden wojownik nie ostał się po starciu ze Słowianami.

Więc… Tak, zdecydowanie można powiedzieć, że nasi przodkowie byli zapalonymi wojownikami, i lubili sobie wyjechać w pole, pozabijać wrogów i siać zniszczenie po drodze. W Strategikonie Maurycego Słowianie byli przedstawiani jako zajadli, ale niezorganizowani wojownicy. Ale to, uważam, jest bardzo stronnicza opinia. Cesarstwo Bizantyńskie lubiło porządek hierarchię i łańcuch dowodzenia. Bizantyjska armia była super-zorganizowana a łańcuch dowodzenia – rygorystyczny, podczas kiedy Słowianie byli bardziej wyluzowani i…nie mogę za bardzo powiedzieć zrelaksowani ale, powiedzmy, bardziej płynni w ich strukturze organizacji. Co z pewnością mogło wydawać się chaotyczne dla sztywnego i dystyngowanego cesarza Maurycego.

Ale, jeśli spojrzymy na stronę militarną, na bitwy i wojny, w których walczyli Słowianie, po prostu nie jest możliwe, żeby byli oni chaotyczną armią. Po pierwsze: Słowianie byli wziętymi najemnikami przez cały okres wczesnego średniowiecza. W zasadzie, jeśli chciało się iść na wojnę we wczesnym średniowieczu, znalezienie słowiańskich najemników było standardowym postępowaniem. Hunowie najmowali Słowian, Bizancjum, Święte Cesarstwo Rzymskie. Sam Flawiusz Belizariusz, ten, o którym napisano książki i opery, i ten który zainspirował postać w Warhammer 40000. Sam Belizariusz najmował oddziały Słowian. Prokopiusz z Cezarei pisał o bizantyjskim dowódcy, który nazywał się Julianus i który domagał się oddziału Antów (czyli Słowian) w celu obrony wąskiego przejścia do Lukanii przed najazdem Ostrogotów. Julianus zażądał Antów, ponieważ był przekonany, że tylko słowiańscy Antowie potrafią poradzić sobie w trudnym terenie przesmyku do Lukanii. I, wiecie, miał rację.  300 słowiańskich wojowników, walczących pieszo, zdziesiątkowało kawalerię i piechotę Ostrogotów i obroniło przejście do Lukanii.

Przy innej okazji, a raczej – okazjach, bo wydarzenia, o których mówię miały miejsce na przestrzeni roku. Kroniki opisały to jako hordy barbarzyńskich Słowian, siejących zniszczenie i zagładę w bizantyjskich prowincjach Tracji i Ilyrii. Warto tu zauważyć, że te prowincje nie były jakąś zapomnianą, zaściankową częścią Cesarstwa. To były integralne części Bizancjum, z garnizonami i dobrze wyszkolonymi, elitarnymi wręcz oddziałami wojska. Ale, jak pokazuje historia, najlepiej nawet wyszkoleni żołnierze, nie mają szans w starciu z 3000 Słowian, którzy,pewnego wiosennego dnia w 549 roku, z nudów postanowili przekroczyć Dunaj i spędzić miło czas na podbojach.

Wiecie, koloryzuję tu trochę, bo te 3000 Słowian byli armią zgromadzoną przez księcia germańskiego plemienia Gepidów. Ten książę nazywał się Hildiges(eh, ta angielska wymowa…)i zgromadził tę armię, aby odzyskać tron Gepidów. Nie będę za bardzo wchodzić w tę historię, bo jestem zdeterminowana, żeby trzymać się tematu, wspomnę tylko, że Hildiges, książę Gepidów, został zamordowany, zanim zdołał użyć zgromadzonej armii Słowian. Tak więc słowiańscy wojownicy, tu akurat mówimy o plemieniu Sklawinów, nie Antów. Więc sklawińscy wojownicy szykowali się na wojnę, a tu nagle nie ma wojny. Nic więc dziwnego, że wzięli sprawy w swoje ręce i poszli plądrować Trację i Ilyrię. I bawili się tam świetnie. Roznieśli garnizony, wybili elitarne jednostki i roznieśli bizantyjską armię w proch. Obie prowincje szybko stały się bezbronne, a niedobitki bizantyjskich sił uciekali, gdzie pieprz rośnie, ostrzegając wszystkich napotkanych pod drodze, że „Olaboga! Koniec jest blisko!”. Kroniki wspominają nawet, że wojska Cesarstwa przeważały liczebnie nad Słowianami, a pomimo tego Słowianie wciąż wygrywali.

W Tracji, w warowni zwanej Tdzurulon, jak pisał Prokopiusz, przez długi czas stacjonowały liczne elitarne jednostki kawalerii. Pomimo to, Słowianie nie tylko zdobyli tę warownię, nie tylko pokonali kawalerię ale dosłownie znieśli to miejsce z powierzchni ziemi. Dosłownie. Po tym, jak Słowianie zakończyli tam pobyt, nie było śladu po Tdzurulonie, poza krótką wzmianką w kroniceProkopiusza.

O, a tak przy okazji. Dowódca Tdzurulonu, dowódca, który nazywał się Asbadon, został żywcem obdarty ze skóry a potem Słowianie wrzucili go do ogniska. Bo, przeciwnie do tego, so możecie czasem przeczytać w Internecie, Słowianie nie byli łagodni, spokojni ani mili. I cały czas nie są. Nie mieli problemu z okrucieństwem, jeśli mieli taką potrzebę albo karpys. W czasie najazdów, które tutaj opisuję, zabijali nie tylko bizantyjskich żołnierzy, ale również cywilów, bez względu na ich wiek i płeć. Słowianie nabijali ludzi na pale, jak 900 lat później, w Siedmiogrodzie, robił to Wład Palownik, znany też jako hospodar Drakula. Słowianie nabijali ludzi na pal, związywali ich i bili na śmierć, palili żywcem. W Toperos Słowianie zamordowali 25 tysięcy mężczyzn i tu akurat byli łaskawi, bo nie zamordowali kobiet i dzieci, ale „tylko” zabrali ich w niewolę. I, nie zapominajmy, to mordowanie i branie w niewolę działo się po tym, jak Słowianie pokonali dobrze wyposażoną i wyszkoloną bizantyjską armię.

To, co chcę tu powiedzieć w bardzo pokręcony i pełen dygresji sposób, to to, że, wiecie, nie ma szans. Słowianie mogli wyglądać barbarzyńsko, prymitywnie, chaotycznie a może i prostacko, ale byli wystarczająco zorganizowani, żeby przez kilka miesięcy utrzymać razem armię, zdolną do pokonania i zniszczenia liczniejszych i „lepiej” zorganizowanych sił. Widząc, co Słowianie wyprawiali we wczesnym średniowieczu, nie ma najmniejszych podstaw, aby przypuszczać, że nasi przodkowie byli niezdyscyplinowani, niezorganizowani i niesforni to tego stopnia, że nie byli zdolni współpracować w ramach armii albo stosować się do planu bitwy. Kroniki wyraźnie pokazują, że Słowianie stawali w wszelkiego rodzaju bitwach. Brali udział w tych bitwach, potrafili komunikować się z przywódcami i innymi wojownikami, bez względu na język, pochodzenie czy kulturę tych przywódców czy wojowników. Potrafili współpracować, postępować zgodnie z planem bitwy, wymyśleć plan bitwy, komunikować się na duże odległości, zając się logistyką, przeprowadzać duże operacje militarne. A wiecie, gdzie się tego wszystkiego nauczyli? Walcząc pomiędzy sobą.

Wbrew temu, co pokazane jest w niektórych głupich filmach lub powieściach, nie jest możliwe nauczyć się walczyć w przeciągu jednej nocy, albo w czasie letnich wakacji. To po prostu nie jest możliwe. Umiejętność walki na tak wysokim poziomie, żeby móc przeżyć starcie z doświadczonym wojownikiem, jest umiejętnością, którą nabywa się latami, poprzez codzienny trening. A żeby móc to zrobić, trzeba żyć pośród ludzi, którzy umożliwią taki trening. Ludzi, którzy dają ci czas na trening, którzy mogą zająć się tobą, kiedy będziesz miał kontuzję lub uraz. A kontuzje i urazy to coś, co się ma, jeśli się trenuje jakąkolwiek sztukę walki. No i, oczywiście, trzeba mieć kogoś, kto już umie walczyć, żebyś mógł się od tego kogoś uczyć.

To, co jest zabawne w naszej współczesnej kulturze, to toże my nie mamy kultury walki. Nie mówię tu nawet o fizycznej walce, jak w sztukach walki, ale o walce z trudnościami życiowymi, walce o to, kim się jest, w co się wierzy albo o swoją własną opinię. Mówi się nam, że, aby osiągnąć coś, koniecznie musimy mieć talent. Co jest kompletną bzdurą. Talent to nie wszystko. To nawet nie połowa. Dla przykładu, moja córka lubi rysować. Rysowała, w zasadzie codziennie, odkąd miała jakieś 7 lat. Spędzała godziny próbując poprawnie narysować jedną kreskę albo śledząc instruktażowe filmy, jak narysować to, czy tamto. Teraz ma 17 lat. Rysuje, a potem wrzuca swoje rysunki na Instagram. Ludzie komentują i większość pisze: „O! Jakie świetne! Ty to masz talent!” I tyle. Ci komentatorzy nie biorą pod uwagę lat uczenia się. Dla nich to wyłącznie talent. Żadnego wysiłku nie trzeba. To samo jest ze wszystkim innym. Jeśli coś nie wychodzi, albo nie idzie, tak jak chcesz, ludzie mówią ci, a ty pewnie też tak myślisz, „O, nie ma się co przejmować. Widać nie jest ci to pisane”. Tak, jakby to zależało wyłącznie od losu albo przeznaczenia, a twój wysiłek nie miał żadnego znaczenia.

Ale prawda jest taka, że talent, los lub szczęście nie wystarczą. Nigdy. Jeśli chce się być kimś albo coś osiągnąć trzeba o to, kurna, walczyć. Trzeba się wysilić. Pokonać trudności, doznać urazu, znaleźć ludzi, którzy mogą pomóc, wyzdrowieć a potem zacząć walczyć od nowa. Walka nigdy się nie kończy. I tak ma być. Walka jest zdrowa. Pokonywanie przeciwności jest zdrowe. Zdrowe jest, żeby chcieć czegoś tak bardzo, że się chce ruszyć dupę i zacząć o to walczyć.

Ale kultura Zachodu nie ceni walki. Ceni stoicyzm i filozofie Wschodu. Filozofie i postawy życiowe, gdzie celem jest to, żeby przestać pragnąć rzeczy, przestać chcieć. Żeby zaakceptować sytuację, odpuścić, wycofać się i przestać istnieć. Nie mówię tu, że Buddyzm albo stoicyzm nie mają racji albo są złe. Z pewnością wspaniale jest być buddyjskim mnichem albo Markiem Aureliuszem, rzymskim cesarzem i głównym myślicielem stoicyzmu. Wspaniale jest być tą osobą, którą inni się zajmują i którą czczą, do tego stopnia, że nie trzeba o nic walczyć ani zabiegać. Bez wątpienia, jest to świetny stan. Byłoby świetnie, gdybyśmy wszyscy mogli być takimi ludźmi, ale nie jesteśmy. A nasi przodkowie z pewnością też nie byli. Jeśli już, to większość naszych przodków było tymi, którzy zajmowali się, troszczyli i utrzymywali. Może nie buddyjskiego mnicha czy cesarza rzymskiego, ale kogoś innego, który uważał się za niezwykle ważną i specjalną osobę, której należała się ta troska i utrzymanie. A jeśli jest się eksploatowanym w ten sposób, jeżeli jest się niewolnikiem, lub sługą tych, wiecie, oświeconych, można zrobić tylko jedną z dwóch rzeczy: poddać się eksploatacji, albo walczyć. A większość Słowian w przeciągu całej historii Słowian, walczyła. Nasi przodkowie walczyli, toczyli boje, trenowali walkę i tak stawali się legendarnymi wojownikami. Bo właśnie tacy byli.

Cała kultura Słowian jest całkowitym przeciwieństwem współczesnych trendów poddania się i wycofania, dominujących postawę Zachodu. W kulturze Słowian chodzi o to, żeby wstać i walczyć, żeby zdobyć, osiągnąć coś. To filozofia aktywnych, praktykowanych i doskonalonych umiejętności interakcji ze, w sumie, wszystkim: ludźmi, siłami nadprzyrodzonymi i całym światem. Tu chodzi o to, żeby być aktywnym, a nie biernym. Żeby wyjść w świat i zdobyć to, czego się pragnie. A od kogo to coś się zdobędzie, nie ma aż tak dużego znaczenia. Można to zdobyć od Bizancjum, Hunów, Awarów, Germanów, Świętego Cesarstwa Rzymskiego albo od innych Słowian. Dlatego właśnie historia Słowian jest pełna wojen i walki, również pomiędzy Słowianami.

Te bzdury, które być może słyszeliście od pseudo-Rodzimowierców, bzdury o tym, że Słowianie nie powinni walczyć ze sobą ani przelewać słowiańskiej krwi, to kompletny nonsens. Ludzie, którzy gadają takie rzeczy, nie mają zielonego pojęcia o kulturze Słowian. To, że Rosja najechała Ukrainę nie jest niczym zaskakującym ani wyjątkowym w kontekście historii czy kultury Słowian. Takie rzeczy działy się of wieków. Antowie walczyli ze Sklawenami, Drewlanie z Polanami, Ruś Kijowska ze wszystkimi słowiańskimi sąsiadami, plemiona Słowian połabskich były w niemal ciągłym stanie wojny z tym, czy innym sąsiadem. W całej historii przed-chrześcijańskich pogańskich Słowian zaledwie kilka razy udało im się zjednoczyć ponad poziomem plemiennym i zbudować podobną do państwa strukturę polityczną.

W VII wieku istniała Karantania i państwo Samo, w IX wieku Państwo Wielkomorawskie, ale było pogańskie tylko przez krótki okres czasu, szybko uległo chrystianizacji, to niej estem pewna, czy to się liczy. Była, oczywiście, Ruś Kijowska, która przez pierwsze 100 lat istnienia była pogańska, ale potem, pod koniec X wieku też przyjęła chrześcijaństwo. I to tyle. A nie, czekaj! Była jeszcze Związek Wielecki, który istniał w X i XI wieku. Był to luźny związek kilkunastu plemion Słowian Połabskich. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy Związek Wielecki kwalifikuje się do tego zestawienia, bo plemiona wchodzące w skład tego związku walczyły ze sobą przez większość czasu, a jednoczyły się tylko wtedy, kiedy było to absolutnie niezbędne. Na przykład, w 1056 roku zjednoczone siły Związku Wieleckiego zatrzymały inwazję niemieckiej armii w czasie bitwy pod Przecławą. Był to ogromny sukces Słowian, ale, niestety, nic z tego nie wyszło na dłuższą metę, bo zaraz po zwycięskiej bitwie, plemiona słowiańskie, wchodzące w skład konfederacji znów zaczęły się kłócić i walczyć ze sobą, co w ciągu roku, doprowadziło do rozpadu Związku

Tak więc, my, Słowianie, zawsze ze sobą walczyliśmy i przelewaliśmy słowiańską krew. A to, że jesteśmy członkami tej samej językowo-etnicznej i kulturowej grupy, jest powodem, dla którego tak ze sobą i między sobą walczymy. Walka jest częścią naszej kultury. Mamy to we krwi. A ci, którzy twierdzą inaczej, to jakieś zadufane w sobie półgłówki, które myślą, że posiadanie klawiatury i dostępu do Internetu daje im prawo, żeby mówić innym, jak żyć. Szczerze mówiąc, to nasz stary znajomy – kolonializm. Jak ci Europejczycy, co to podróżowali do „prymitywnych” krajów, żeby „pomóc” im się „ucywilizować” i „ukulturnić”. W swoim zaślepieniu, ci Europejczycy nie potrafili nawet odróżnić plemienia Piscataway od Nacotchtank, nie wspominając już o zrozumieniu niuansów ich kultury. Dla Europejczyków te plemiona były takie same, jak Słowianie są wszyscy tacy sami dla tych durnych ludzi na Zachodzie, którzy uważają się za takich wspaniałych, że mogą mówić Słowianom jak być Słowianami. Głupi, głupi ludzie.

Ale nic to, wróćmy do przelewania słowiańskiej krwi. Nasi przodkowie robili to często, najczęściej dobrowolnie, ale czasem byli do tego zmuszani. Taka sytuacja miała miejsce w sierpniu 955 roku, na Lechowym Polu. Ci z was, którzy znają historię, wiedzą, że była to jedna z największych i najważniejszych bitew środkowej Europy w okresie wczesnego średniowiecza. Wiecie również, że była to bitwa pomiędzy Madziarami i siłami niemieckiego króla Ottona I, który nawiasem mówiąc, później został cesarzem rzymskim. Czego możecie nie wiedzieć, to to, że Słowianie również walczyli w tej bitwie. Po obu stronach. Słowianie po stronie Madziarów pochodzili z Panonii, gdzie plemiona słowiańskie osiedliły się kilka wieków wcześniej. Ziemie tych plemion zostały podbite przez Madziarów w IX i X wieku, a potem Słowianie, jako poddani Madziarów, zostali włączeni do ich armii, również po to, aby walczyć na Lechowym Polu. Ci Słowianie byli zmuszani do walki poprzez – dosłownie – biczowanie. Kroniki, w których zostało udokumentowane oblężenia Augsburga, które było wstępem do właściwej bitwy na Lechowym Polu, te kroniki piszą o madziarskich kawalerzystach uderzających biczami słowiańską piechotę, żeby zmusić ich do atakowania. Słowianie walczący po stronie niemieckiej pochodzili z Połabia. Byli to głównie Serbołużyczanie, którzy zostali zaciągnięci w niemiecką maszynę wojenną po upadku Państwa Wielkomorawskiego. Zaciągnięcie Słowian do niemieckich wojsk dokonało się poprzez wprowadzenie systemu feudalnego, gdzie podbite ziemie był nadawane w lenno wasalowi, który, w zamian, musiał regularnie płacić trybut seniorowi. Wystawianie oddziałów wojska na wezwanie seniora było jednym ze sposobów opłacania lenna. Przed pójściem na wojnę z Madziarami Otto I zażądał od swoich wasali, żeby wystawili odpowiednią ilość oddziałów. Wasale, którym zostały nadane w lenno ziemie Serbołużyczan zaprezentowali swoim słowiańskim poddanym wybór: albo weźmiecie broń i pójdziecie na wojnę Ottona I, albo nasze wojska przyjdą na ziemie, na których mieszkacie. Ziemie, które nie są już wasze, chociaż wasze plemię żyło tu od wieków. Teraz te ziemie należą do Ottona I. Bo Otton I tak powiedział. Więc, jeśli nie pójdziecie walczyć dla Ottona I, Otton I przyjdzie na ziemie, które już nie są wasze, i was z tej ziemi zmiecie. I wasze rodziny też.

To, co właśnie opisałam było całkowicie legalne w tamtych czasach. Było to legalne do XV czy XVI wieku, przede wszystkim dlatego, że w XIV wieku czarna śmierć zabiła tylu ludzi, że w XV wieku populacja była zbyt mała i wasale nie mieli już kogo eksploatować. Ale to inna historia, więc pozwólcie mi tylko powiedzieć co następuje: współcześnie bierzemy za oczywiste tyle rzeczy, że to nawet nie jest już śmieszne. Konwencja praw człowieka, prawa międzynarodowe, całą doktrynę państwa prawa czy praworządności. To wszystko, co my uważamy na naturalne daje nam, zwykłym ludziom ochronę prawną i bezpieczeństwo, które byłyby niewyobrażalne w czasach naszych przodków.

Biorąc to pod uwagę, nie dziwi, że we współczesnej kulturze Zachodu preferowana jest akceptacja, wycofanie się i poddanie. Jesteśmy tak bezpieczni, tak chronieni w systemie stworzonym przez naszych przodków, że nie wiemy nawet co to znaczy mieć ciężkie życie. Nikt nie najeżdża naszych ziem, nikt nas nie zabija albo nie bierze w niewolę. Nikt nas nie obdziera ze skóry i nie biczuje, żeby zmusić nas do ataku. Nie mamy się czego bać. Nie mamy niepewnej przyszłości. Nic więc dziwnego, że nie chce nam się wchodzić w interakcje ze światem. Bo jest nudny. Szukamy inspiracji w odległych krajach, jak Japonia czy Tybet. Wmawiamy sobie, że te kultury są tak głębokie, że z pewnością wyleczą nasz naszej nudy i, chociaż przez chwilę sprawią, że nie będziemy jej odczuwać. W naszym braku wiedzy i zrozumienia zupełnie nie dostrzegamy, jak wielu ludzi, niewinnych, ciężko pracujących ludzi musiało być zniewolonych i zmuszonych do pracy, po to, żeby samurajowie lub mnisi buddyjscy mogli zaistnieć. Nie dostrzegamy również, że to, co mamy: pokój, stabilizację i bezpieczeństwo, to wszystko zostało wywalczone i zbudowane dla nas przez ludzi, którzy prawdziwie cierpieli, żeby stworzyć lepszy świat dla swoich dzieci.

I to właśnie docieramy do momentu, kiedy te wszystkie nawoływania na mediach społecznościowych zaczynają wyglądać idiotycznie. Tweety:„Przestańmy walczyć!” albo „Nigdy więcej wojny!” na Facebooku albo Instagramie w kontekście rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Te idiotyczne slogany całkowicie pomijają najważniejszą kwestię – kwestię tego, co się stanie, jeśli przestaniemy walczyć: Rosja przyjdzie i weźmie to, co chce. Rosja to to, co się stanie, jeśli przestaniemy walczyć. Bo ludzie nie są mili i uprzejmi natury. Ludzie są chciwi, żądni władzy i chcą mieć najlepsze możliwe życie przy możliwie najmniejszym wysiłku. A najprostszym sposobem, żeby mieć takie życie, jest zmusić innych ludzi, żeby dali nam to, co chcemy mieć. Jedynym sposobem, żeby zatrzymać tę eksploatację i niewolnictwo jest walka.

Dobre, prawdziwie wartościowe rzeczy, jak wolność, bezpieczeństwo i pewna przyszłość, nie są rzeczami, które zdobywa się przez medytację lub modlitwę. Żeby mieć takie luksusy, trzeba wstać i o nie walczyć. Nie ma innego sposobu. Właśnie dlatego Ukraina walczy. Dlatego nie przestanie walczyć. Bo to jest jedyny sposób, żeby przeżyć. Również dlatego Polska tak bardzo pomaga Ukrainie. Bo my rozumiemy. Tak jak Ukraina, my też byliśmy najeżdżani niezliczoną ilość razy. Wiemy – bo polskie dzieci wciąż jeszcze są uczone historii w szkołach –wiemy, że jedynym sposobem, aby przeżyć, to zapewnić bezpieczeństwo dzieciom, a potem iść na front i walczyć.

A tak przy okazji – Rosja nie też przestanie walczyć. Nie zaprzestanie ekspansji, nie przestanie najeżdżać innych krajów, bo Rosjanie nie wiedzą i nie chcą wiedzieć, że można żyć inaczej. Jeśli chodzi o system polityczny w Rosji, niewiele zmieniło się od czasów średniowiecza. W Rosji nigdy nie było demokracji. Niby były wybory, demokratyczne organy władzy i reprezentacji, jak na przykład Duma, dające pozory systemu demokratycznego. Ale, nie oszukujmy się. To wszystko pic na wodę. W całej historii Rosji, jedyna głowa państwa, wybrana demokratycznie, to był Borys Jelcyn a i przy jego elekcji były wątpliwości co do uczciwości i organizacji wyborów. Poza tym – wszystko jest na pokaz. Rosjanie nie mają nic do powiedzenia w kwestii tego kto nimi rządzi ani jak. Są jak Słowianie, którzy walczyli na LechowymPolu. Nie mają ani wyboru ani wyjścia. Muszą walczyć o to, czego chce ich szef, Putin i robić to, co in im karze. To jest bardzo smutne. Ta cała sytuacja to jakiś dramat.

Na pewno znacie te memy, mówiące o tym, że najlepsze rzeczy w życiu są za darmo? Wiecie, te memy ze zdjęciem zachodu słońca w tle i jakąś osobą trzymającą kubek kawy. A poniżej jest napisane, że najlepsze rzeczy w życiu są za darmo. Te memy to taka bzdura, że aż mnie zęby bolą. Bo wiecie czemu ta osoba może cieszyć się zachodem słońca? Bo jeszcze żyje. A wiecie, dlaczego jeszcze żyje? Bo urodzili się i przeżyli dzieciństwo, dlatego, że byli zaszczepieni, że mieli dostęp do nowoczesnej opieki medycznej. A wiecie dlaczego to wszystko mogło się wydarzyć? Bo nasi dziadkowie i pradziadkowie walczyli na wojnach, żebyśmy my mogli żyć w pokoju. Z pewnością widzieliście filmy ze szpitali na Ukrainie. Tak wygląda opieka medyczna w czasie wojny. W czasie wojny jest tyle dymu, że nie widać ani nieba ani słońca. A nawet kiedy słońce jest widoczne, to nie można na nie popatrzeć, popijając kawkę, bo trzeba siedzieć w schronie, starając się nie umrzeć. O najlepsze rzeczy w życiu trzeba walczyć. One są zbyt wartościowe, żeby być za darmo. Może nam się wydawać, że te rzeczy są darmowe, ale zapewniam was, nie są. Ktoś wywalczył te rzeczy dla nas, ktoś zapłacił za nie życiem. Miejmy przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie udawać, że to wszystko zasługa medytacji.

To wszystko, co miałam dziś do powiedzenia. Jak zawsze, udało mi się nazwać kilku ludzi półgłówkami, i nawet mi nie jest przykro z tego powodu. Pamiętajmy, kim jesteśmy, skąd przyszliśmy. Pamiętajmy również kim są inni ludzie i skąd oni przyszli. A jeśli nie masz pojęcia o kulturze, pochodzeniu czy historii innych ludzi, przestań mieć opinię na ich temat, bo jedyne, co tym osiągniesz, to nagadasz strasznych bzdur i nic dobrego z tego nie wyniknie.

Jak zwykle, jeśli macie komentarze albo przemyślenia odnośnie tego, co powiedziałam powyżej, dajcie znać przez konto Witii na Facebooku, Instagramie, YouTube, stronie internetowej albo przez maila. Zawsze doceniamy cokolwiek chcecie nam powiedzieć. Mam nadzieję, że zobaczymy się w krótce, a tymczasem – trzymajcie się ciepło, walczcie o siebie i o innych i…

Sława!

Слава Україні!


Bilbiografia:

Maurice's Strategikon, translated by George T. Dennis

“Bitwy Słowian” Robert F. Barkowski

Bitwa nad rzeką Lech w ilustracji Hektora Mülicha (1415-1490), z kroniki Norymbergi z 1457 r. autorstwa Sigmunda Meisterlina (Staatsbibliothek Augsburg)

Magda LewandowskaComment