Słowiańska wiara – część 3 - ofiary godne Bogów

W poprzednich częściach „Słowiańskiej wiary” mówiliśmy o rytualnych ofiarach, jakie składali nasi przodkowie swoim Bogom i doszliśmy do wniosku, że ofiary te były dużo bardziej wartościowe od tych, które rytualnie (i bardzo, bardzo symbolicznie) składają współcześni Rodzimowiercy. Ponadto zaznaczyliśmy, że większość ofiar składanych Bogom przez przedchrześcijańskich Słowian, przynajmniej częściowo była konsumowana w czasie biesiady, która stanowiła integralną część rytuału.

W tym poście rozważymy w jaki sposób i jakie ofiary możemy składać słowiańskim Bogom współcześnie, tak, aby wartość naszych ofiar godna była naszych Bogów i dorównywała wartości ofiar, składanych przez naszych przodków.

Symboliczna wartość

Przez stulecia wymuszonej chrystianizacji nauczono nas, że ofiary wymagane przez religię powinny być:

- symboliczne i w zasadzie bezwartościowe (jak odmawianie różańca),

- materialne, wartościowe i składane na rzecz Kościoła (np. ofiara na tacę),

- związane z naszym cierpieniem (jak promowane przez matkę Teresę, umieranie w cierpieniach za, w sumie, nic).

W tradycji judeochrześcijańskiej, która dla wielu z nas jest jedyną znaną z autopsji religijną tradycją, takie bezwartościowe ofiary są wystarczające – stąd bezrefleksyjnie zakładamy, że uradują one również słowiańskich Bogów. Nic więc dziwnego, że współcześni Rodzimowiercy wrzucają do ognia 100g wołowiny z Biedronki z przekonaniem, że to Bogom naszych przodków wystarczy.

No, ale wiemy już, że to nie wystarczy.

Jaką zatem ofiarę powinniśmy złożyć (lub obiecać) starym Bogom? Po pierwsze nasza ofiara, tak jak ofiary, składane przez przedchrześcijańskich Słowian, musi nas kosztować, musi mieć dla nas realną wartość – tak jak wspomniany w poprzednich postach z tego cyklu wół był niezwykle wartościowy dla naszych przodków. Po drugie rytuał ofiarny musi całkowicie „zużyć” potencjał naszego daru dla Bogów. Tak jak wół po ofiarowaniu Bogom nie mógł już ciągnąć pługa czy wozu, tak nasza ofiara nie może, po złożeniu Bogom, służyć nam potem w jakikolwiek materialny, czy finansowy sposób. Po trzecie rytuał składania ofiary musi karmić/wzmacniać wspólnotę – bo przecież rytualna biesiada, w czasie której konsumowano przynajmniej część pokarmów ofiarowanych Bogom, była integralną częścią przedchrześcijańskich rytuałów ofiarnych.

Biorąc po uwagę powyższe nie trudno wymyślić (choć z pewnością dużo trudniej przygotować – ale przecież właśnie o trud tu chodzi) właściwe ofiary dla starych Bogów. Niektórzy komentatorzy części pierwszej tego postu szli we właściwym kierunku, podając przykłady składanych ofiar: domowej roboty kiełbasa, wyrabiana z mięsa kupowanego u lokalnego rzeźnika, czy domowej roboty wypieki, wykonane z lokalnie (albo nawet własnoręcznie) zbieranych owoców. Takie ofiary wydają się niewielkie, ale kosztują nas dużo więcej niż wspomniany wcześniej stek z Biedronki – więcej pieniędzy, więcej czasu, więcej umiejętności i wysiłku. Jednak cały nasz wysiłek może w niektórych przypadkach nie być wystarczający  – czy Bogowie pomagając nam, na przykład, w zdobyciu nowych kwalifikacji, niezbędnych do zdobycia pracy, zadowolą się pętem domowej kiełbasy? Jeśli kwalifikacje te wymagają prostego, jedno- lub dwudniowego kursu – prawdopodobnie tak. Ale jeśli musimy iść do szkoły na rok lub dłużej i opanować bardzo specjalistyczną wiedzę/umiejętności, nasza kiełbasa nagle nie wydaje się już wystarczająca.

Poza tym istnieje również inny problem z ofiarami typu domowej roboty kiełbasy czy wypieków. Współcześnie jesteśmy tak, nazwijmy to, rozpieszczeni, że możemy pozwolić sobie na wybredność odnośnie jedzenia. O ile auto restrykcyjna dieta (jak na przykład weganizm, wegetarianizm, czy, tak popularne ostatnio eliminowanie glutenu lub laktozy) nie była znana naszym przodkom (którzy cieszyli się, że mają co do garnka włożyć, i nie zastanawiali się, czy to coś w garnku zawiera gluten, albo jest fair-trade), o tyle współcześnie coraz większe rzesze ludzi odmawiają jedzenia jakiś tam produktów ze względu na ich składniki, pochodzenie, smak, sposób przygotowania itd., itp. A przecież ofiara składana Bogom powinna być również konsumowana przez wspólnotę. Tak więc, ci, którzy zdecydują się złożyć żertwę z domowych wyrobów lub wypieków powinni pilnie zwracać uwagę na to, kto obecny będzie w czasie składania tej ofiary i upewnić się, że we wspólnocie znajdzie się wystarczająco dużo osób chętnych i gotowych, aby tę ofiarę zjeść.

Przedchrześcijańska chrystianizacja

Ale wróćmy do wartości ofiary i pytania: jak decydować, czy jej wartość jest wystarczająco duża, aby zwrócić uwagę Bogów? W słowiańskiej świątyni w Arkonie nasi przodkowie typowo ofiarowywali Świętowitowi jedną trzecią łupów z wypraw – to była, nazwijmy to, „standardowa” wartość indywidualnej ofiary, składanej po wysłuchaniu jednorazowej modlitwy/targu Bogami. Wynika z tego, że ci z nas, którzy utrzymują się z łupienia (czytaj: okradania, wykorzystywania, oszukiwania itp.) bliźnich (czego, należy zauważyć, wiara naszych przodków nie zabrania), aby podziękować Bogom za pomoc w wyprawie rabunkowej (czytaj: kradzieży, przekręcie finansowym, defraudacji itp.) powinni ofiarować Im jedną trzecią zysków, względnie coś o zbliżonej wartości.

Ale czy na pewno?

Świątynia w Arkonie, choć niewątpliwie najbardziej znana i robiąca wrażenie, była wyjątkiem raczej, a nie regułą pośród słowiańskich świątyń. Co niektórzy badacze wysuwają przypuszczenia, że zbudowanie tej świątyni było słowiańską odpowiedzą na rosnące wpływy religii chrześcijańskich, usiłowaniem nadania religii Słowian materialnej wartości, porównywalnej z tą, jaką miało w ówczesnych czasach Chrześcijaństwo. Można więc powiedzieć, że zbudowanie świątyni w Arkonie mogło być inspirowane kulturą Judeochrześcijańską, mogło być swego rodzaju wstępem do chrystianizacji przedchrześcijańskich Słowian.

Pośród badaczy i znawców wczesnego średniowiecza nie ma wielu wątpliwości, co do tego jak wyglądała większość świątyń naszych przodków: były to przede wszystkim nie budynki, ale otwarte przestrzenie, być może oddzielone ogrodzeniem, lub starannie utrzymywaną roślinnością, z umieszczonym centralnie drzewem, kamieniem lub innym naturalnym obiektem, stanowiącym przedmiot kultu. Szalona większość przedchrześcijańskich Słowian nie musiała łożyć na utrzymanie świątyń lub kapłanów (tak jak robili to mieszkańcy Arkony), gdyż świątynie te nie były drogie w utrzymaniu (nie miały ścian, dachów, fundamentów, czy innych elementów wymagających regularnych napraw), a kapłanów zajmujących się/utrzymujących się wyłącznie z kapłaństwa nie było wielu, lub też nie było ich wcale. W pewnym sensie można powiedzieć, że „infrastruktura” religijna pośród przedchrześcijańskich Słowian, była bardzo podobna do tego, co mają (a raczej „mają”) współcześni Rodzimowiercy – las czy nawet zagajnik w zupełności wystarczało naszym przodkom, tak jak (w szalonej większości) wystarcza nam.

To, czy istnienie świątyni w Arkonie było następstwem wpływów Chrześcijańskich, czy też naturalnym etapem ewolucji religii Słowian, dla większość z nas nie ma praktycznego znaczenia. W XXI wieku sieć słowiańskich świątyń nie jest rozwinięta na tyle, aby pójście do miejscowej świątyni było dla większości z nas wykonalne. Oczywiście, kto może, chce i ma taką możliwość, może traktować datki na utrzymanie jednej z wzniesionych już, lub dopiero budowanej świątyni Słowiańskich Bogów, jako formę ofiary dla Bogów. Zachęcam jednakże do upewnienia się, że dana świątynia (zwłaszcza ta, która dopiero jest budowana), rzeczywiście jest obiektem, który powstaje na chwałę Bogów, a nie dla prywatnych zysków osób zaangażowanych w jej „budowanie”. Nie zapominajmy bowiem, że nieuczciwość nie jest zakazana przez religię naszych przodków, tak więc zdarzyć się może, że nasze ofiary, zwłaszcza finansowe, nie trafią na ołtarze Bogów, ale do kieszenie osób, które nie koniecznie chcemy wspierać.

Wołchw (obraz autorstwa Wiktora Wasniecowa). Dla naszych przodków, jak i dla nas, las był świątynią.

Wołchw (obraz autorstwa Wiktora Wasniecowa). Dla naszych przodków, jak i dla nas, las był świątynią.

Jeśli nie kiełbasa, to co?

Tak więc wracamy do pytania: jakie ofiary, o jakiej wartości i jak składać naszym Bogom, kiedy domowej roboty kiełbasa nie wystarczy, lub też nie zostanie zjedzona, gdyż większość osób uczestniczących w składaniu tej ofiary to wegetarianie?

Do tej pory w naszych rozważaniach doszliśmy do wniosku, że Rodzimowiercy powinni prosić o pomoc Bogów w sprawach na tyle ważnych, aby warte były uwagi Bogów i wartościowej ofiary. Doszliśmy również do wniosku, że ofiara składana słowiańskim Bogom powinna charakteryzować się trzema cechami:

- powinna mieć odpowiednią wartość;

- powinna ofiara umożliwiać karmienie/wzmacnianie wspólnoty;

- powinna ulegać całkowitemu „zużyciu” w czasie rytuału.

To, co od ofiary Słowianina lub Słowianki nie jest wymagane, to składanie tejże ofiary w dokładnie tym samym momencie, w którym wypowiadana jest modlitwa, na której intencję dana ofiara jest składana. Brzmi skomplikowanie? Pozwólcie mi wytłumaczyć. Wartość wołu w średniowieczu wynikała nie tylko z tego co ten wół mógł zrobić, ale również z tego jak trudno było to zwierzę zdobyć. Podobnie było z wszelkimi innymi ofiarami, składanymi przez naszych przodków. Zajmowało dużo czasu i wysiłku, aby wyhodować i zebrać ziarno, zrobić chleb, uwarzyć piwo, lub zebrać miód. Ta praca, czas i wysiłek wykonywana była na długo, zanim dany produkt został złożony w ofierze. Tak więc powiedzieć można, że ofiary składane przez naszych przodków miały wartość realną, która warunkowana była wysiłkiem i pracą włożoną w przygotowanie tej ofiary. W związku z tym ofiary naszych przodków były swego rodzaju z symbolami wysiłków, pracy, czasu i umiejętności ofiarowanych Bogom.

Wartość symbolu

Nasi przodkowie bez wątpienia znali i rozumieli wartość symbolu (nie mylić z wartością symboliczną). Nie bez kozery przedchrześcijańscy Słowianie nie ratowali osób topiący się i nie gasili pożarów wywołanych uderzeniem pioruna. Dla nich utrata życia lub dóbr materialnych/posiadłości była ofiarą. Ofiarą, której żądali Bogowie, aby utrzymać swoją własną siłę. Nasi przodkowie wierzyli, że ratowanie osoby topiącej się jest osłabianiem wody, poprzez odmawianie wodzie tego co ta zażyczyła sobie wsiąść. Podobnie z pożarami wywołanymi uderzeniem pioruna – wierzono, że są to straty niezbędne, aby zadowolić i utrzymać siłę Bogów.

Biorąc pod uwagę powyższe, nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy my, współcześni Rodzimowiercy, zamiast ofiar o symbolicznej wartości, takich jak wspomniana wcześniej, nieszczęsna wołowina z Biedronki, zaczęli składać ofiary, które mają wartość symbolu - symbolu naszego wysiłku, pracy i poświęcenia na chwałę Bogów. Na wzór naszych przodków ofiary takie przygotować możemy na długo przed obrzędem ich złożenia, a w czasie samego obrzędu składać je w postaci symbolu wykonanej pracy, wysiłku, czasu poświęconego czasu, czy nawet wydanych pieniędzy.

Weźmy dla przykładu naszego bezrobotnego Rodzimowierca którego skomplikowaną sytuację rozważaliśmy w poprzednim poście. Załóżmy, że nasz Rodzimowierca doszedł do wniosku, iż w celu znalezienia pracy, musi zdobyć nowe kwalifikacje, które wymagają studiów na uniwersytecie. Nasz Rodzimowierca szuka pomocy u Welesa, słowiańskiego Boga i patrona tajemnej wiedzy. Prosząc Welesa o pomoc w ukończeniu studiów nasz Rodzimowierca może oczywiście obiecać Welesowi pęto, a może nawet dwa pęta domowej kiełbasy, ale nie wydaje się to być ofiarą wystarczającą, biorąc pod uwagę zakres pomocy, o którą proszony jest Bóg. Aby zwiększyć szanse powodzenia przedsięwzięcia, zamiast pęta kiełbasy, nasz bezrobotny może obiecać Welesowi coś o dużo więcej większej wartości, coś co ma większe szanse zwrócić uwagę i zainteresować Boga, coś co wymaga prawdziwej ofiary - jak na przykład swoją własną krew.

Studiując przez rok czy dwa nasz Rodzimowierca co kilka miesięcy może oddać krew w Centrum Krwiodawstwa i zachować jakąś niewielką pamiątkę każdej oddanej jednostki krwi. Po zakończeniu studiów i zdobyciu nowej pracy te pamiątki, jako symbol wysiłku i poświęcenia, posłużyć mogą za ofiarę - dziękczynienie złożone Welesowi za pomoc, której udzielił w czasie zdobywania nowych kwalifikacji.

Oddawanie krwi na chwałę starych Bogów spełnia wszystkie warunki wymagane od ofiar przedchrześcijańskich Słowian. Krew ma ogromną wartość, tak dużą, że nie da się jej określić w żaden finansowy sposób. Oddana krew służy bezpośrednio wspólnocie (innym ludziom) ratując życie i wzmacniając chorych tak, aby starczyło im sił na walkę z chorobą. Po oddaniu krew nie może również służyć w żaden sposób osobie, która tę krew oddała. Oczywiście nie jest niemożliwe, że krew, którą oddamy w Centrum Krwiodawstwa zostanie nam przetoczona, kiedy potrzebujemy transfuzji, ale sytuacja taka jest tak niesłychanie nieprawdopodobna, że spokojnie możemy założyć, iż oddana przez nas krew nie posłuży nam w przyszłości w żaden inny sposób.

Bycie honorowym krwiodawcą nie jest jedynym sposobem w jaki możemy przygotować ofiarę dla słowiańskich Bogów. Możemy ofiarować nasze życie, czas, wysiłek, umiejętności dokonując innych aktów które w żaden sposób nie przynoszą nam korzyści, mają dużą wartość, i wzmacniają naszą wspólnotę czy też pomagają innym ludziom. Możemy przeprowadzać akcje sprzątania lasów czy rzek, podjąć rolę wolontariusza i w ten sposób ofiarować na chwałę Bogów nasz czas i umiejętności, możemy tworzyć muzykę/grafikę/poezję czy inne formy sztuki i publikować nasze dzieła na darmo. Możemy współpracować przy projektach non-profit takich jak Wikipedia, programy komputerowe lub bazy obrazów/dźwięków/czcionek itp., udostępniane na licencji Open Licence. Możemy organizować wszelkiego rodzaju imprezy/wydarzenia kulturalne promujące kulturę naszych przodków. Możliwości tu są w zasadzie ograniczone wyłącznie trzema podstawowymi wymaganiami ofiar dla słowiańskich Bogów (odpowiednia wartość, wspieranie wspólnoty, brak własnych korzyści). A że ofiara nie dokonuje się w czasie i miejscu obrzędu? Nasi przodkowie również nie przygotowywali piwa, miodu czy kołaczy w świątyniach, w czasie obrzędu. W czasie obrzędu jedynie swoje ofiary poświęcali Bogom i dzielili się nimi ze wspólnotą. Nie widzę powodu, dla którego my mielibyśmy robić inaczej – przygotowywać nasze ofiary zawczasu, a w czasie obrzędu ofiarowywać symbol, świadczący o wysiłku i pracy, jakie włożyliśmy w żertwę. Poza tym, moim zdaniem, wszystko jest lepsze od tego, co większość nas ofiarowuje słowiańskim Bogom współcześnie.

Tak więc, podsumowując, współczesny Rodzimowierca, chcąc praktykować religię swoich przodków (a nie odtwórstwo historyczne), powinien/powinna:

- modlić się o rzeczy, których naprawdę potrzebuje i do których zdobycia może się przyczynić;

- być precyzyjny/precyzyjna w swoich modlitwach i starać się kierować konkretną prośbę do konkretnego Boga/Bogini;

- składać ofiary, które mają realną wartość, przynoszą korzyść wspólnocie/innym ludziom, lecz nie przynoszą korzyści modlącemu się/składającemu ofiarę.

Na koniec, w związku z rozprzestrzeniającą się pandemią, chciałabym jeszcze poruszyć temat modlitw, próśb o modlitwy oraz innych ezoterycznych porad, które słychać coraz częściej pośród współczesnych pogan, włączając w to, niestety, Rodzimowierców.

COVID-19 to wirus, nie zły duch. Ani czerwona wstążeczka, ani okadzanie ziołami nie uchroni nikogo przed zakażeniem. Jako, że COVID-19 jest wirusem, który, co zostało potwierdzone naukowo, rozwinął się w sposób naturalny, wirus ten powinien być traktowany jako część naturalnego ekosystemu Ziemi. W związku z tym modlenie się do słowiańskich Bogów, jakby nie było – Bogów Ziemi, a nie ludzi, o to, aby pomogli pozbyć się tego patogenu, to tak, jakby prosić matkę, żeby zabiła swoje własne dziecko. Religia Słowian zakłada, że ludzie nie są nadrzędną częścią naturalnego środowiska, a Bogom Słowian nie zależy na ludziach bardziej, niż na innych elementach ekosystemu. O ile modlitwa o zdrowie (poprzedzona realnymi i racjonalnymi staraniami, aby to zdrowie zachować), kierowana do słowiańskich Bogów absolutnie ma sens, o tyle modlitwy o ochronę przed chorobą, kierowane do słowiańskich Bogów mają tyle sensu, co modlitwy o zagładę komarów czy mrówek. Czyli zero.

Chcąc zachować szacunek do dziedzictwa naszych przodków powinniśmy przede wszystkich starać się zachować zdrowy rozsądek, czyli słuchać zaleceń lekarzy, a nie szamanów/znachorów/bioenergoterapeutów i innych pseudo medyków.

Sława!