Miejsce słowiańskiej kobiety
Jak podaje „Powieść minionych lat”, w 983 roku kilku bojarów zapukało do drzwi jednego z kijowskich domów. Dom ten zamieszkany był przez pewnego Warega i jego syna, którzy przybyli do Kijowa z Bizancjum i którzy byli chrześcijanami. Być może bojarzy przybyli do domu Warega o poranku, a być może wieczorem. Być może wiatr plątał ich bogate szaty, a być może lśniły one w jasnym blasku słońca. Być może obecność bojarów była zaskoczeniem dla chrześcijan, a być może spodziewali się oni tej wizyty. Ta opowieść ma wiele niewiadomych, ale wiemy tyle: bojarzy nawiedzili domostwo Warega, by, w imieniu słowiańskich Bogów, domagać się krwi jego syna. Dosłownie. Tego dnia słowiańscy Bogowie zażądali żertwy z krwi i poprzez wróżbę wyznaczyli syna Warega jako odpowiednią ofiarę.
Będąc chrześcijaninem, Wareg odmówił nie tylko wydania swojego syna, ale również uznania istnienia słowiańskich Bogów. Rozzłościło to niezmiernie zarówno bojarów, jak i wszystkich mieszkańców Kijowa. Rozsierdzony lud zniszczył domostwo chrześcijanina, pozostawiając jedynie krużganek, na którym stali Wareg i jego syn. Następnie bojarzy raz jeszcze zażądali od chrześcijanina wydanie syna na ofiarę pogańskim Bogom, a po tym, jak Wareg odmówił, lud przewrócił kolumny podtrzymujące krużganek i tym samym zabił obu mężczyzn.
Co ta historia ma wspólnego z kobietami? Jak się okazuje – bardzo wiele.
Jak to drzewej bywało
Dla większości współczesnych Rodzimowierców tak zwane „tradycyjne role i obowiązki” słowiańskich kobiet są pojęciem rozumianym intuicyjnie. Mało kto kwestionuje „tradycyjne” miejsce kobiet w społeczeństwie, „tradycyjne” obowiązki rodzenia i wychowywania dzieci, służenia rodzinie, doglądania tak zwanego ogniska domowego, pozostawania w cieniu męża, którego „tradycyjnie” kobieta powinna wspierać, jednocześnie będąc mu posłuszna i wierna. Taka intuicyjnie rozumiana „tradycyjna” kobiecość wiąże się również z wyglądaniem i zachowywaniem się w sposób „kobiecy” – to znaczy ładnie, schludnie, delikatnie, taktownie, pokornie i ulegle w stosunku do, w sumie, wszystkich i wszystkiego.
Niestety te „tradycyjne” normy kobiecości są bezkrytycznie zaadoptowane przez współczesnych Rodzimowierców, którzy w owej „tradycyjności” widzą najlepszy dowód na to, jak bardzo „rodzime” są te normy. Nie wszyscy kaznodzieje Rodzimej wiary posuwają się tak daleko, jak, na przykład Ingliści, którzy twierdzą, że kobiety z natury są materialistkami i aby podążać drogą duchową potrzebują wsparcia i przewodnictwa a natury uduchowionych mężczyzn, niemniej większość wyznawców Rodzimej Wiary widzi kobiety w roli przede wszystkim matek i żon, udomowionych, łagodnych, posłusznych i – nie ma co ukrywać – znających swoje miejsce w kręgu ogniska domowego, w otoczeniu wciąż rosnącej gromadki dzieci, robótek ręcznych, gotowania i innych „tradycyjnych” kobiecych zajęć.
A przecież nie tak drzewiej bywało
Społeczeństwo naszych pogańskich, słowiańskich przodków zbudowane było wokół jednego nadrzędnego celu – przetrwania. Aby przetrwać nasi przed-chrześcijańscy i przed-industrialni przodkowie potrzebowali jedzenia, dachu nad głową (lub innej formy w miarę bezpiecznego schronienia) i dzieci. O ile zdobycie jedzenia tudzież zapewnienie w miarę bezpiecznego schronienia mogło być „zlecane” w zasadzie każdemu członkowi społeczeństwa, o tyle z dziećmi sprawa nie miała się tak prosto.
Jak wspominałam już wielokrotnie na łamach bloga Witii rodzenie dzieci w czasach naszych przodków nie było ani prostym, ani bezpiecznym, nazwijmy to, zajęciem. Śmiertelność okołoporodowa – tak matek jak i dzieci – była olbrzymia, a dodatkowo, bez profilaktycznych szczepień, nowoczesnej medycyny i, ogólnie, dobrobytu, nasi przodkowie zmagali się z problemami bezpłodności spowodowanej niedożywieniem, świnką, gruźlicą, chorobami przenoszonymi drogą płciową, najróżniejszymi zakażeniami i stanami zapalnymi dróg moczowych, wadami wrodzonymi itd., itp. Ponieważ nasi przodkowie nie mieli dostępu do współczesnych badań przesiewowych, jedynym sposobem aby w pełni wykorzystać jednostki zdolne do sprawnego rodzenia dużej ilości dzieci, było wczesne empiryczne testowanie potencjalnych matek, czyli wczesna inicjacja seksualna w celu sprawdzenia, czy dana dziewczyna jest zdolna do zajścia w ciążę i urodzenia zdrowych dzieci. Jeśli dziewczyna nie zaszła w ciążę, lub, co, przypominam, w tamtych czasach rzadkością nie było, zmarła podczas porodu? Cóż, widać, nie było jej dane. Ale jeśli dziewczynie udało się urodzić dziecko – wspaniale! Czekały ją lata, o ile nie dziesięciolecia ciąż i porodów. Brzmi okrutnie? Cóż, takie były czasy. Nawiasem mówiąc chłopcy nie mieli dużo łatwiej. Wprawdzie nikt nie kazał im zachodzić w ciążę, ale za to musieli oni udowodnić, że są godni bycia mężami kobiet z niezwykłym darem płodności. Aby udowodnić, że są wystarczająco zdrowi, silni, dzielni, wytrwali i zaradni, chłopcy musieli spędzić lata, o ile nie dziesięciolecia, na gromadzeniu majątku, który umożliwiłby im wpłacenie daru ślubnego i tym samym – zdobycie żony (o słowiańskich małżeństwach pisałam tu).
Opisany powyżej system wczesnych empirycznych „badań przesiewowych” na talenty macierzyńskie umożliwiał naszym przodkom wczesną identyfikację jednostek zdolnych do rodzenia dzieci. Nie zapominajmy – w tamtych czasach, kiedy 5% kobiet umierało w czasie porodu, dalsze 15% wkrótce po porodzie, kiedy 1/3 noworodków nie dożywała piątego roku życia, a tylko nieliczni dożywali 45-tych urodzin, liczne i rodzone często dzieci były jedyną szansą na przetrwanie rodziny, klanu, plemienia, czy Słowian w ogóle. W tamtych czasach, setki i tysiące lat temu, kiedy ludzi na całym świecie było niecałe 300 milionów, a w centralnej Europie około 2,3 miliony, w tamtych czasach macierzyństwo było filarem istnienia społeczeństwa. Ale teraz? Jest nas na ziemi ponad 8 miliardów i co roku przybywa nas o nieco ponad 1%. Wprawdzie jako gatunek zmagamy się z wieloma problemami, ale wymarcie zdecydowanie nie jest jednym z nich. Dlaczego więc oczekujemy od kobiet przede wszystkim rodzenia dzieci?
Nasieję ja ruty
Rodzenie zdrowych dzieci we wczesnym średniowieczu nie było łatwym zadaniem. Ciężarna musiała się dobrze odżywiać, musiała mieć zapewnioną pomoc i opiekę zwłaszcza podczas ostatniego trymestru ciąży, kiedy nawet najzdrowsza i najbardziej sprawna fizycznie przyszła matka ma problemy z tak prostymi czynnościami jak założenie butów. Biorąc pod uwagę ważność ciężarnej dla przyszłości rodziny czy też klanu, nie ulega wątpliwości, że nie-ciężarni członkowie społeczności podejmowali obowiązki niezbędne, aby otoczyć przyszłą matką możliwie jak najlepszą opieką. Nie może być również wątpliwości, że te obowiązki przejmowane były nie tylko przez mężczyzn, ale również przez nie-ciężarne kobiety.
Z przyczyn oczywistych role żony/matki zarezerwowane były dla kobiet płodnych i gotowych do zamążpójścia. A przecież nie tylko takie kobiety żyły w społeczeństwach naszych słowiańskich przodków. Biorąc pod uwagę ryzyko ciąży i porodu, oraz rozpowszechnioną wiedzę z zakresu ziołolecznictwa, nie jest trudne do wyobrażenia sobie, że przynajmniej część wczesnośredniowiecznych Słowianek decydowało się na bezdzietność poprzez, na przykład, użycie wczesnoporonnych naparów ziołowych z ruty (która, notabene, występuje w wielu piosenkach ludowych opowiadających o młodych parach). O przerywaniu ciąży lub też pozbywaniu się noworodków w inny sposób wspomina również wiele wczesnośredniowiecznych kazań, co sugeruje, że planowanie rodziny i kontrola dzietności nie były obce przedchrześcijańskim Słowiankom. I nic dziwnego. Wydaje się, że w przeciwieństwie do chrześcijanek, poganki, oprócz macierzyństwa, mogły pełnić również inne społecznie akceptowane opcje.
Wiemy, że w społeczeństwach przedchrześcijańskich Słowian, kobiety mogły być władczyniami, jak założycielka Pragi Libusza, czy księżna kijowska Olga. Mogły być przewodniczkami duchowymi, jak siostra Libuszy, księżniczka Tetka, albo anonimowe kapłanki, o których wspominają żywoty świętego Wacława oraz Ottona z Bambergu. Mogły zajmować się szeroko pojętą nauką, włączając w to ziołolecznictwo, czyli być, jak to ówcześnie nazywali chrześcijanie, wiedźmami. Jedną z niewielu znanych z imienia wczesnośredniowiecznych, słowiańskich, pogańskich lekarek - wiedźm była starsza siostra Libuszy – Kazi. Lekarki-wiedźmy wspomniane są również w niemal wszystkich średniowiecznych kazaniach kierowanych do pogańskiej ludności słowiańskiej, w związku z tym nie może być wątpliwości, że było to popularne zajęcie pośród naszych przodkiń. Ponadto wiele wskazuje na to, że w społecznościach naszych przodków kobiety mogły być również wojownikami. Z kroniki Jana Skylitzesa wiemy, że w czasie oblężenia Dorostolonu ciała kobiet-wojowników znajdowane były na polu walki. O słowiańskich kobietach-wojowniczkach wspominali również Nicefor I i Leon Diakon. Kosmas z Pragi opisał bractwa wojowniczek a legenda o powstaniu Šárki jest żywa w Czechach po dziś dzień.
Z powyższego wynika, że w świecie naszych przodków kobiety nie tylko miały kontrolę nad swoimi prawami reprodukcyjnymi, ale również dostępne im były inne, poza rodzeniem dzieci, akceptowalne społecznie role. Pojawia się więc, naturalne tu, pytanie – dlaczego przedchrześcijańskie Słowianki w ogóle decydowały się wychodzić za mąż i mieć dzieci? Co sprawiało, że młode dziewczęta decydowały się podejmować tak niezwykle ryzykowne zadanie jakim było wczesnośredniowieczne macierzyństwo?
Żertwa krwi
Pamiętacie historię Warega z początku tego posta? Odkąd po raz pierwszy przeczytałam ten fragment „Opowieści minionych lat”, nie mogłam przestać zastanawiać się, dlaczego bojarzy w ogóle marnowali czas na rozmowę z Waregiem? Jeśli chodziło im tylko o zdobycie ofiary, mogli przecież porwać syna Warega z ulicy albo z targu. Niewątpliwie takie postepowanie było by szybszym i dużo bardziej efektywnym sposobem na zdobycie ludzkiej ofiary dla słowiańskich Bogów. A jednak bojarzy tracili czas na rozmowę z Waregiem, próbowali przekonać go, żeby zgodził się na ofiarowanie swojego syna Bogom. Dlaczego?
Sam fakt, że bojarzy przyszli do domu Warega, zapukali do drzwi i otwarcie przedstawili swoje żądania, wskazuje na to, że nie spodziewali się odmowy. Trudno powiedzieć czego dokładnie się spodziewali: radosnego ofiarowania życia syna, a być może jakichś negocjacji, aby, na przykład, w miejsce syna na ołtarz Bogów wysłać niewolnika lub ileś tam sztuk bydła. Niemniej, biorąc pod uwagę gniewną reakcję tak bojarów, jak mieszkańców Kijowa w ogóle, wygląda na to, że całkowita odmowa jakiejkolwiek współpracy w przygotowywaniu ofiary dla słowiańskich Bogów była zaskakująca, nieoczekiwana i – być może – obraźliwa dla Bogów. Wniosek z tego nasuwa się jeden: społeczności przedchrześcijańskich Słowian oczekiwały od jednostek gotowości na poświęcenie w imię dobra wspólnoty i/lub na żądanie Bogów. Co więcej, takie poświęcenie się musiało być dobrowolne i świadome – inaczej bojarzy nie marnowaliby czasu na rozmowę z Waregiem czy też na demolowanie jego domu, ale po prostu porwaliby upatrzoną ofiarę, aby zaciągnąć ją na ołtarze Bogów siłą.
Podobny obraz obowiązków jednostki wobec społeczeństwa maluje się również w innych źródłach dotyczących kultury Słowian, na przykład w demonologii. Jednym z najczęstszych objawów demonicznych wpływów na życie Słowianina czy Słowianki był rozwój egocentryzmu, samolubnych zachowań, ignorowanie potrzeb rodziny czy wspólnoty albo, na przykład, okradanie sąsiadów. Egocentryzm Słowianina wskazywał na obecność demonów takich jak inkluzy, chobołdy, warginy czy mamuny. Przykład mamun jest tu szczególnie interesujący. Mamuny były (są?) leśnymi duchami, które lubowały się w kradzeniu ludzkich dzieci. Mamuny kradły dzieci z kołyski a w zamian zostawiały swoje własne podmieńce, które łatwo było rozpoznać właśnie po zachowaniu. Podmieńce pozostawione przez mamuny były brzydkie, marudne, chude i wiecznie głodne, a w starszym wieku – wyjątkowo leniwe, po czym łatwo było takiego podmieńca rozpoznać. Sposobem na „wyleczenie” podmieńca było położenie podmieńca na kupie gnoju i obijanie go rózgą. Dowodem na skuteczność tego zabiegu była zmiana w zachowaniu dziecka, które z leniwego darmozjada zmieniało się w pracowitego i pomocnego młodego Słowianina.
Jeśli więc - jak wynika ze źródeł - przedchrześcijańscy Słowianie stawiali dobro społeczności ponad własnym zyskiem, dobrem a nawet życiem, jeśli od jednostek oczekiwano gotowości do oddania życia dla dobra i na żądanie społeczności (lub przedstawicieli społeczności) ponownie nasuwa się pytanie: dlaczego? Jeśli społeczność miała prawo wymagać śmierci jednostek dla wspólnego dobra, dlaczego Słowianie nie byli samotnikami? Dlaczego upierali się aby żyć i być częścią społeczeństwa, które rezerwowało sobie prawo do przelania ich własnej krwi? Dlaczego, tak jak młode dziewczęta decydujące się na zamążpójście, Słowianie świadomie ryzykowali swoje życie tylko po to, aby dać wspólnocie łaskę Bogów i przyszłość? Jeśli spojrzymy na świat, w jakim żyli nasi przed-industrialni przodkowie, odpowiedź nasuwa się sama.
Przed wprowadzeniem uniwersalnych praw człowieka, idei państwa prawa, opieki społecznej czy opłacanej przez państwo policji lub wojska, życie samotnika było krótkie i mało atrakcyjne. Bez rodziny lub pomocnych sąsiadów jedna ciężka zima, inwazja szkodników w spiżarni czy też choroba w czasie żniw (czyli niemożność zabrania plonów) kończyła się nieuniknioną śmiercią głodową. Bez rodziny, sąsiadów czy współplemieńców gotowych bronić wspólnych ziem, jednostka nie miała szansy wobec zbrojnego ataku. Bez koncepcji honoru rodziny, czy plemiennych praw, które wymagały na przykład zemsty za zabicie lub okaleczenie członka rodziny lub współplemieńca, samotny człowiek nie mógł liczyć na spokojną podróż przez ziemię sąsiadów. Nosząc symbole swojego klanu czy plemienia (zwłaszcza, jeśli był to wojowniczy klan lub plemię), samotny podróżnik mógł mieć nadzieję na to, że czający się przy drodze rabuś, w obawie przed zemstą klanu/plemienia, powstrzyma się od wyrządzenia mu krzywdy. Bez wspólnoty ludzi wspierających i chroniących się nawzajem oraz przestrzegających swoich praw, nie było by miast, targów czy dróg handlowych. Gdyby nie wysiłek całych rodzin i pokoleń, nie byłoby wczesnośredniowiecznego Kijowa, a Wareg z opisanej wyżej historii nie mógłby bezpiecznie przybyć z Bizancjum, osiedlić się w domu z krużgankiem, w bogatym mieście, po ochroną autorytetu i militarnej siły Włodzimierza Wielkiego. Biorąc pod uwagę powyższe, trudno dziwić się rozsierdzeniu ludu Kijowa, po usłyszeniu obrażającej Bogów odmowy Warega. Biorąc pod uwagę powyższe, trudno dziwić się, że nasi przodkowie gotowi byli oddać życie na żądanie i dla dobra słowiańskiej społeczności.
Klątwa dobrych czasów
Po przeanalizowaniu roli przed-industrialnego społeczeństwa, warto byłoby przyjrzeć się roli społeczeństwa w którym żyją współcześni wyznawcy słowiańskiej wiary. Społeczeństwa, które, jak często słyszymy od kaznodziei Rodzimej Wiary, psuje i zatruwa nie tylko słowiańskie kobiety, ale słowiańskie dusze w ogóle. Osobiście uważam za wyjątkowo śmieszne, że stwierdzenia o toksycznym wpływie nowoczesnego społeczeństwa publikowane są przez wspomnianych kaznodziei przy użyciu:
- komputera - który nie istniałby, gdyby nie wysiłek całych pokoleń szeroko rozumianego społeczeństwa, które nie tylko umożliwiło powstanie uczelni (na których zdobyli wykształcenie twórcy komputerów), ale również zrodziło i stworzyły fabryki, sieci transportowe, sklepy itd., niezbędne do skonstruowania i dostarczenie rzeczonego komputera na biurko marudzącego kaznodziei;
- elektryczności – której zarówno otrzymywanie jaki i ciągłe dostarczanie do gniazdka w pracowni kaznodziei jest efektem wysiłków społeczeństwa;
- internetu - który wszak sam się do komputera kaznodziei nie podłącza.
Nie będę nawet wspominać o takich osiągnięciach współczesnego społeczeństwa jak system opieki zdrowotnej, kanalizacja, normy i regulacje budowlane (żeby się kaznodziei dach na głowę nie zawalił), powszechna edukacja (gdzie się wszyscy uczymy czytać i pisać) oraz – niezwykle rzadko spotykane w historii – 76 lat pokoju na (większości) słowiańskich ziem.
W pewnym sensie rozumiem ślepotę ludzi (nie tylko Rodzimowierców) przekonanych o toksyczności współczesnego społeczeństwa. W naszych, wysoko wyspecjalizowanych czasach, rzadko kiedy mamy szansę dostrzec to, co inni ludzie dla nas robią, a jeszcze rzadziej to docenić. Roboty drogowe – niezbędne dla naszego bezpieczeństwa i komfortu – widziane są jako uciążliwe utrudnienie dojazdu do pracy. Podobnie zresztą sprawa ma się ze śmieciarkami albo, na przykład, rutynowymi przeglądami wind w wieżowcach. Codziennych wysiłków pracowników sieci elektrycznej czy kanalizacyjnej nikt nawet nie dostrzega – wręcz przeciwnie - większość wodę w kranie i prąd w kontakcie uważa za normę. A przecież na „norma” jest luksusem w skali nie tylko historycznej, ale i światowej. W pewnym sensie trudno też dziwić się ślepocie „tradycyjnych” wszak Rodzimowierców, którzy za główną rolę kobiety uważają rodzenie dzieci. Jakby nie było przez większość historii człowieka jako gatunku, dzieci ludzkości zawsze brakowało, a ktoś przecież musiał je rodzić.
Problem z „tradycyjnym” miejscem słowiańskiej kobiety jest taki sam jak z większością „tradycyjnych” „mądrości” Rodzimej Wiary. Podobnie jak z ofiarami, modlitwami i rytuałami, współcześni rekonstruktorzy wiary przedchrześcijańskich Słowian nie starają się odnaleźć idei przyświecających naszym przodkom, a jedynie odtwarzają formy, których nasi przodkowie używali aby swoje idee wyrazić. A przecież, po przeanalizowaniu źródeł historycznych przy użyciu zdrowego rozsądku, nie może być wątpliwości, że słowiańskiej kobiety było dokładnie tam, gdzie było miejsce słowiańskiego mężczyzny, dziecka, staruszka – każdego bez wyjątku członka przedchrześcijańskich słowińskich wspólnot. Miejsce to było tam, gdzie można było przysłużyć się dobru i pomyślności rodziny, przyjaciół, sąsiadów i współplemieńców. Jeśli kobieta mogła i chciała ryzykować życie, aby zostać matką – była wspierana i otaczana opieką przez całą wspólnotę. Jeśli potrafiła i chciała walczyć – kowal wykuwał dla niej miecz, a szczytnik szykował jej tarczę. Jeśli zdołała opanować sztukę leczenia czy czarów – poprzez leczenie i magię niosła pomoc swoim współplemieńcom. A jeśli miała wystarczającą mądrość, doświadczenie (oraz, nie ukrywajmy, odpowiednie polityczne wsparcie) – przejmowała na siebie brzemię władzy.
Wzorem naszych przodków i my powinniśmy wykorzystać w pełni potencjał zarówno kobiet, jak i wszystkich innych członków naszego społeczeństwa. Dzięki postępowi nauki i technologii (nawiasem mówiąc osiągniętego wysiłkami wielu pokoleń i społeczeństw ludzkich) wymarcie z braku dzieci nam nie grozi. Wręcz przeciwnie, przeludnienie coraz częściej stanowi źródło współczesnych problemów. Zamiast więc oczekiwać od kobiet rodzenia dzieci, powinniśmy oczekiwać od siebie samych tego, czego nasi przodkowie oczekiwali od każdego Słowianina i Słowianki: budowania dobrobytu i pomyślności dla rodziny, przyjaciół, sąsiadów – dla naszej wspólnoty.
Sława!
Bibliografia:
K. Aitamurto “Paganism, Traditionalism, Nationalism: Narratives of Russian Rodnoverie”
J.A. Alvares-Pedrosa „Sources of Slavic pre-Christian Religion”
В. Серкина „О роли женщин у славян в период язычествa”
H. Kitsikopoulos “Agrarian Change and Crisis in Europe, 1200–1500”
D. Oren-Magidor, C. Rider ”Introduction: Infertility in Medieval and Early Modern Medicine”, Social History of Medicine 29(2)
W. Vargas, P. Zych “Bestiariusz Słowiański”