Jeśli nie piekło, to co?

Apostazja (oficjalnie opuszczenie kościoła chrześcijańskiego) staje się coraz bardziej popularna, zwłaszcza w Polsce. Decyzja aby dokonać apostazji nierzadko spotyka się z zaniepokojeniem judeo-chrześcijańskiej większości społeczeństwa - zaniepokojeniem spowodowanymi obawami, że bez „przewodnictwa” Biblii, dziesięciu przykazań i księdza proboszcza, bez strachu przed piekłem i wiecznym potępieniem, życie świeżo upieczonych apostatów zamieni się w etyczno-moralny chaos.

Obawy chrześcijan nie trudno jest zrozumieć. Jak by nie było wiele religii pogańskich – w tym Rodzima Wiara - nie zna pojęcia uniwersalnego dobra i zła, pojęcia grzechu, piekła, czy sądu ostatecznego. Jednakże nie ulega również wątpliwości, że nasi przodkowie – oryginalni, przedchrześcijańscy wyznawcy słowiańskiej Rodzimej Wiary – pomimo niewyznawania religii chrześcijańskich, nieznajomości koncepcji grzechu, pomimo niestosowania się do moralno-etycznych zasad Biblii i dziesięciu przykazań, z pewnością nie żyli w chaosie, który wyznawcy judeochrześcijańskich religii zarzucają poganom współcześnie. Przedchrześcijańscy poganie – nie tylko Słowianie – ale każda inna etniczna czy kulturowa grupa, nie tylko potrafili budować stabilne społeczeństwa, państwa i imperia, nie tylko potrafili stworzyć prawa, które były przestrzegane, ale nawet potrafili pokojowo współistnieć z wyznawcami innych – tak pogańskich, jaki i judeochrześcijańskich religii. Dzisiaj więc zastanowimy się co kierowało etycznymi i moralnymi wyborami naszych słowiańskich przodków i jak mogli oni – nie znając obawy przed mękami piekielnymi – nie pogrążyć się w chaosie grzesznego hedonizmu.

Dura lex, sed lex

Prawo było z pewnością jednym z elementów podtrzymujących moralny kręgosłup naszych przodków. Wprawdzie nie zachowały się oryginalne kodeksy praw słowiańskich pogan, ale elementy systemów jurystycznych naszych przodków włączone zostały do kodeksów prawnych spisanych po chrystianizacji ziem Słowian. Stąd też mamy całkiem dobre pojęcie o literze pogańskiego prawa.

Bardzo ważną różnicą pomiędzy współczesnym i wczesnośredniowiecznym systemem prawnym jest sposób osądzania oskarżonego. Współcześnie proces osądzania być może nie jest bardzo przyjemny dla oskarżonego, niemniej sam w sobie nie może być uznany za karę. Zupełnie odmiennie sprawa miała się w społecznościach naszych przedchrześcijańskich przodków, którzy w decydowaniu o winie lub niewinności oskarżonych powszechnie stosowali ordalia, czyli sądy boże, lub też – w rozumieniu współczesnego prawa – tortury.

Ordalia przez wrzącą wodę (“Der Kesselfang” Friedrich Hottenroth)

Ordalia przez wrzącą wodę (“Der Kesselfang” Friedrich Hottenroth)

Ordalia były swego rodzaju postępowaniem dowodowym, stosowanym w sytuacjach, gdy winy lub niewinności oskarżonego nie można było ustalić na podstawie materiału dowodowego lub zeznań świadków. Na przykład, jeśli ukradziony został, powiedzmy, koń i nie było ani świadków, ani przekonujących dowodów wskazujących kto tej kradzieży dokonał, ale właściciel konia (lub inny członek społeczności) miał podstawy podejrzewać, że konia ukradł, na przykład, jego sąsiad, właściciel konia miał pełne prawo wysunąć swoje oskarżenia wobec sądu (czyli, w przypadku naszych przedchrześcijańskich przodków, najczęściej rady starszych). Po złożeniu takiego oskarżenia, oskarżony o kradzież sąsiad musiał poddać się ordaliom, aby udowodnić swoją niewinność (lub potwierdzić winę). W zależności od typu przestępstwa stosowano różnego rodzaju ordalia: sąd wody (podtapianie, lub polewanie/zanurzanie części ciała we wrzątku), ognia (na przykład: podpiekanie pochodniami, zmuszanie do chodzenia po gorącym żelazie), walki (pojedynek) a nawet placka (karmienie oskarżonego suchym plackiem). Po przeprowadzeniu ordaliów wina lub niewinność oskarżonego orzekana była na podstawie przeżycia lub nie (w wypadku sądu przez podtapiania lub pojedynek), szybkości gojenia się ran (po poparzeniu przez wrzątek lub płomienie), czy też krztuszenia się (po nakarmieniu suchym plackiem). Oczywiście, po stwierdzeniu winy przez sąd boży, oskarżony o popełnienie przestępstwa (oczywiście, jeśli przeżył/przeżyła ordalia) musiał poddać się jeszcze karze wymaganej przez prawo za popełnienie danego przestępstwa. Karą taką mogło być: biczowanie, amputacja kończyny lub języka, wygnanie ze wspólnoty a nawet śmierć.

Istniały dwa sposoby aby uniknąć ordaliów. Jednym było przyznanie się do winy (co automatycznie oznaczało przyjęcie odpowiedniej kary), a drugim przedstawienie świadków, którzy pod przysięgą potwierdzali niewinność oskarżonego. Oczywiście tacy świadkowie musieli być, jak to się mówi (a drzewiej tak się te osoby widziało – o czym poniżej) filarami społeczności, czyli osobami szanowanymi przez społeczność wioski, czy osady. Świadkowie ci ręczyli za niewinność oskarżonego, przysięgając na – czyli wzywając na świadków – samych Bogów. Z kroniki Helmonda wiemy, że Słowianie unikali składania takich przysiąg, obawiając się (i słusznie!), że wzywając imię Boga lub Bogów ściągną na siebie gniew tego Boga lub Bogów.

Biorąc pod uwagę powyższe nie może być wątpliwości, że, pomimo nieznajomości Biblii czy dekalogu, pomimo bycia nieświadomym istnienia grzechu czy piekła (czyli najwyższej kary dla grzeszników) przedchrześcijańscy Słowianie mieli wszelkie powody, żeby nie łamać praw stworzonych przez ich społeczeństwa. Powiem więcej – nasi przodkowie mieli tych powodów jeszcze więcej niż współcześni judeo-chrześcijanie. W tamtych czasach bowiem, we wczesnym średniowieczu kara – najczęściej cielesna – groziła nie tylko tym, którzy popełnili przestępstwo, ale również tym, którzy byli o jego popełnienie podejrzani. Bez dowodów rzeczowych i bez szanowanych przez społeczność przyjaciół, którzy mogliby być świadkami niewinności, każdy podejrzany o popełnienie przestępstwa musiał (lub musiała) udowodnić swoją niewinność poprzez sąd boży (czyli podtapianie, poparzenie, podduszanie itd.), który, jakby nie patrzeć, sam w sobie była karą.

Gniew boży

Wiemy już, jak brutalnie obchodziły się prawa naszych przodków z osobami oskarżonymi o złamanie praw ludzkich. Ale oprócz praw stworzonych w celu ochrony ludzi, przedchrześcijańscy Słowianie znali również prawa stworzone – lub też narzucone ludziom – w celu ochrony dobrego imienia i godności Bogów, a także – o czym poniżej – w celu ochrony stabilności i ładu świata.

Jednym z takich praw było dotrzymywanie złożonej przysięgi, tudzież – kiedy pod przysięgą - mówienie prawdy i tylko prawdy. Jak pisałam wcześniej nasi przodkowie unikali dawania słowa, czy przysięgania – nie tylko w imieniu Bogów, ale w ogóle. Wynikało to z przekonania, że złamanie przysięgi wiąże się nie tylko z rozgniewaniem Boga (lub innej nadprzyrodzonej istoty/ducha, na którą przysięgano – jak, na przykład, wodę, ogień, ziemię itp.), w którego imieniu ta przysięga została dana, ale również z naruszeniem ładu świata, naruszeniem fundamentów na którym zbudowanie było nie tylko społeczeństwo naszych przodków, ale wszechświat w ogóle.

Słowo „przysięga” ma ten sam źródłosłów, co słowo „sięgać”. Oba te słowa są prasłowami, co oznacza że w tym samym znaczeniu były używane w prajęzyku Słowian. Oryginalni, przedchrześcijańscy Słowianie – oraz ich przodkowie – przysięgając, sięgali do ziemi, ognia, wody lub do reprezentacji mocy Boga (np. do świętego drzewa) aby wesprzeć słowa swojej przysięgi na fundamentach elementarnych żywiołów lub potęgi samego Boga/Bogów. Przy-sięgając, czyli sięgając i niejako chwytając, przyciągając żywioł do siebie, nadawali swoim słowom prawdziwość, niepodważalność i siłę: ziemi, ognia, wody lub Boga/Bogów. Tym samym nasi przodkowie, poprzez słowa przysięgi, budowali filary (stąd, wywodzące się z tego samego źródła słowo „sąg”, czyli drewniany słup i pochodzący od tego słowa „posąg”) bezpiecznego, oswojonego, niepodważalnego i stabilnego świata ludzi. To na słowach, na przysięgach naszych przodków opierał się ład świata przedchrześcijańskich Słowian. To dzięki słowom wspartym na sile żywiołów nasi przodkowie wiedzieli że skończyła się wojna (bo złożono przysięgę – traktat pokojowy) i można w pokoju żyć lub podróżować; że podejrzany o morderstwo tym mordercą nie jest (bo godny zaufania człowiek członek społeczności poręczył za tę osobę) i dlatego nie włamie się w nocy do ich domu, nie skrzywdzi ich, lub ich rodziny. Dzięki przysięgom, słowom wspartym na mocy żywiołów, nasi przodkowie mogli bezpiecznie i spokojnie spać, planować przyszłość, uzgadniać traktaty handlowe, wiedząc że świat który znają, świat w którym żyją, opiera się na solidnych i niezachwianych filarach przysiąg.

Odpowiednikiem przedchrześcijańskiej, pogańskiej przysięgi w XXI wieku są badania naukowe (w zakresie nauk ścisłych, a nie humanistycznych). Tak jak nasi przodkowie wierzyli słowom przysiąg, tak my wierzymy zapisanym w podręcznikach i artykułach naukowych zasadach rządzących fizyką, chemią czy biologią. Chociaż większość z nas nie wie, jak dokładnie działa samochód, samolot czy mikrofalówka, używamy tych rzeczy i przedmiotów na co dzień, lub niemal na co dzień, z przekonaniem że naukowcy i inżynierowie nie kłamią. Wierzymy, że samochód nie stanie w płomieniach, samolot nie spadnie z nieba, a mikrofalówka nie wybuchnie. Żeby zrozumieć siłę wiary, jaką pokładamy w nauce oraz znaczenie wiarygodnych i prawdziwych badań naukowych dla integralności naszej rzeczywistości i społeczeństwa, wystarczy tylko spojrzeć na szkody, które spowodowały jedno fałszywe badanie naukowe autorstwa Andrew Wakefielda.

Andrew Wakefield jest – a raczej był, gdyż w 2010 roku stracił prawo wykonywania zawodu - brytyjskim lekarzem. Jako lekarz, po ukończeniu studiów medycznych, złożył przysięgę lekarską, w której ślubował, między innymi, służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu. Przysięgę tę złamał około 1995 roku, kiedy to postanowił fałszować wyniki badań dotyczących autyzmu. (Wtedy jeszcze) doktor Wakefield nawiązał współpracę z prawnikami, reprezentującymi rodziców dzieci dotkniętych autyzmem. Prawnicy ci, motywowani chęcią zarobku, szukali „dowodów” na związek pomiędzy rutynowymi szczepieniami dzieci i autyzmem. Za odpowiednią opłatą Wakefield rozpoczął badania „naukowe”, aby takie „dowody” dostarczyć. W tym celu Wakefield nie tylko fałszował wyniki swoich badań, ale również poddawał obiekty swoich badań (czyli dzieci z autyzmem) inwazyjnym badaniom, takim jak kolonoskopia, biopsje jelita grubego czy pobranie płynu mózgowo rdzeniowego. Krótko mówiąc Wakefield, za pieniądze, oraz za zgodą rodziców (niestety, przynajmniej częściowo, również motywowanych obietnicą zysków finansowych) przeprowadzał nielegalne eksperymenty na dzieciach. Eksperymenty, których wyniki były później fałszowane tak, aby umożliwić „udowodnienie” tezy o szkodliwości szczepień, co z kolei było niezbędne prawnikom, aby pozwać do sądu firmy farmaceutyczne (producentów szczepionek) i, na drodze odszkodowania, uzyskać od tych form pieniądze. Te, motywowane zyskami finansowymi nielegalne eksperymenty na dzieciach, zaowocowały w 1998 roku publikacją wyników „badań” Wakefielda w renomowanym czasopiśmie The Lancet.

O tyle wyniki „badań” pana Wakefilda dość szybko zostały zweryfikowane przez niezależnych naukowców i odrzucone jako fałszywe (a sam Wakefield w 2010 stracił prawo wykonywania zawodu lekarza), o tyle szkody wyrządzone publikacją sfałszowanego badania naukowego odczuwane są po dziś dzień. Złamanie przysięgi lekarskiej przez Wakefielda spowodowało i nadal powoduje – dosłownie – zawalenie się świata dla tysięcy, jeśli nie milionów ludzi. W samym 2019 roku z powodu zakażenia wirusem świnki, zmarło ponad 200 tysięcy niezaszczepionych przeciwko śwince dzieci. Oznacza to, że dla ponad 200 tysięcy rodziców świat – jak znali, jaki kochali i w jakim chcieli żyć – zawalił się bezpowrotnie. Zawalił się nie z powodu naturalnej katastrofy, nie z powodu zwykłego pecha czy złego losu. Ich świat – świat rodziny, miłości i nadziei na przyszłość – zawalił się, ponieważ w 1995 Andrew Wakefield złamał przysięgę lekarską a następnie, w 1998 roku opublikował wyniki „badań naukowych”, w które rodzice zmarłych na świnkę dzieci uwierzyli tak mocno, tak głęboko, jak nasi przodkowie wierzyli słowom przysięgi. Siła wiary w prawdziwość „badań” Wakefielda sprawiła, że rodzice, z obawy przed autyzmem, nie zaszczepili swoich dzieci, narażając je tym samym na zarażenie świnką i – w rezultacie – na śmierć.

Znając historię XX i XXI wieku, obserwując na bieżąco światowe wydarzenia, nie można mieć wątpliwości, że nasz świat – świat jaki znamy – upada. Wielu za ten upadek wini odrzucenie Boga, religii i judeochrześcijańskiej tradycji lub kultury. Wielu ten upadek nazywa gniewem, czy karą Boga. Ja natomiast, widząc skutki złamania jednej przysięgi przez jednego człowieka, zastanawiam się, czy przypadkiem nasi pogańscy przodkowie nie mieli racji. Ich świat opierał się na niematerialnych a jednak niewzruszonych fundamentach przysiąg. Przysiąg, które nasi przodkowie składali niechętnie, ale których – po złożeniu – zawsze i bezwzględnie dotrzymywali. Świat naszych przodków opierał się na sile charakteru i przekonań ludzi na tyle prawych, na tyle szlachetnych, że moc ich słów, ich przysiąg, wspierana mocą Bogów i żywiołów, wystarczyła, aby ochronić innych przed chaosem i niesprawiedliwością.

A na czym opiera się nasz świat? Ilu  nas żyje na tyle odpowiedzialnie, na tyle świadomie, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że to my, ludzie – jednostki, a nie rządy czy korporacje – jesteśmy odpowiedzialni za budowanie fundamentów naszej, ludzkiej rzeczywistości. Ilu z nas używa słów, obietnic i przysiąg w sposób odpowiedzialny. Ilu z nas dotrzymuje danego słowa: obietnicy danej własnemu dziecku, przysięgi małżeńskiej albo lekarskiej? Ilu z nas wierzy w przysięgi składane przez nowo wybranych członków parlamentu albo przez prezydenta? Nic dziwnego, że współczesny świat ludzi się rozpada, skoro zbudowany jest na kłamstwie i pustych obietnicach, a nie na dotrzymanych i bezwzględnie szanowanych przysięgach. Gniew Boga, czy Bogów nie ma z tym nic wspólnego. To my sami, bardziej lub mniej świadomie, sprowadzamy na siebie nasz własny koniec świata. To my sami - przez kłamstwa i fałszywe przysięgi – zabijamy nasze dzieci i tym samym – naszą przyszłość.

Piekło zapomnienia

Prawa tworzone przez społeczeństwa naszych przodków oraz świadomość katastrofalnych następstw krzywoprzysięstwa nie były jednymi elementami powstrzymującymi kręgosłupy moralne naszych przodków od pęknięcia. Trzecim, być może najważniejszym elementem motywującym moralne decyzje przedchrześcijańskich Słowian była ich wiara w życie po śmierci.

Nasi przodkowie, nie będąc chrześcijanami, nie znali pojęcia piekła czy nieba. Co, oczywiście, nie znaczy, że nie wierzyli w życie, nazwijmy to, pozagrobowe, albo w karę – a raczej konsekwencje – czekające po śmierci na tych, którzy za życia nie przestrzegali etycznych i moralnych zasad oryginalnej, przedchrześcijańskiej wiary Słowian. W przeciwieństwie jednak do wierzeń judeochrześcijańskich, pośmiertna kara lub nagroda czekająca na naszych przodków nie była wymierzana przez Bogów, ale przez żyjących ludzi – najczęściej rodzinę zmarłego.

Zasady słowiańskiej wiary dawały żywym niemal całkowitą kontrolę nad losem dusz umarłych. Wedle wierzeń przedchrześcijańskich Słowian, w zależności od obrządku pogrzebowego (lub jego braku) po śmierci dusza człowieka mogła albo zostać w świecie żywych, albo przejść do zaświatów. Od żyjących ludzi zależała również jakość i sposób przebywania w dusz zarówno w zaświatach, jak i poza nimi.

Przejście do zaświatów (czyli do Nawii) wymagało spalenia zwłok, które umożliwiało duszy „odczepienie” się od ciała, co z kolei było niezbędne do wyruszenia do świata umarłych. Jeśli ciało nieboszczyka pozostało niespalone, jego/jej dusza zostawała w tym ciele uwięziona. Nasi przodkowie doskonale znali tę zasadę oraz – jakże typowe dla pomysłowych Słowian – wykorzystywali ją dla własnych potrzeb. Powszechne na przykład było grzebanie zmarłych (głównie niemowląt i dzieci) pod progami domostw. Dusza pochowanego w ten sposób zmarłego zostawała uwięziona w ścianach domu i służyła jako opiekuńczy duch.

Zasada „niespalone ciało-uwięziona” dusza była jednym z powodów dla którego nasi przodkowie odprawiali regularnie obrzęd Dziadów. Większości sympatyków słowiańskiej kultury i tradycji Dziady kojarzą się przede wszystkim z kultem przodków. To skojarzenie jest, oczywiście, poprawne, ale oprócz uczty z zmarłymi członkami rodziny, Dziady były również okazją aby wyprowadzić wszelkie zbłąkane dusze ze świata żywych do zaświatów. W tym celu przedchrześcijańscy Słowianie rytualnymi pieśniami i zaklęciami nawoływali zbłąkane dusze i, wspierani mocą świętego ognia, wskazywali tym duszom drogę do świata zmarłych.

Po przejściu do zaświatów – czy to w wyniku starannie przygotowanego obrzędu pogrzebowego, czy poprzez obrzęd Dziadów – dusze przebywały tam tak długo, jak długo nie zostały wezwane na biesiadę przez żyjących członków rodziny. Nie wiemy na pewno co stawało się z duszami, których nikt nie wzywał na obrzęd Dziadów. Być może przebywały w zaświatach w postaci ptaków, być może były pasione przez Welesa, a może po prostu rozpływały się w „bezimiennej rzeszy przodków”. Jakby nie było zmarli, o których nikt nie pamiętał nie mieli specjalnie interesującego „życia”. Nie mieli co jeść, nie mieli z kim porozmawiać, nie mogli nikomu pomóc, ani doradzić. Nie mogli również opuścić zaświatów, gdyż do tego potrzebna była pomoc biorących udział w obrzędzie Dziadów żywych członków rodziny. Trudno dziwić się, że oryginalni wyznawcy Rodzimej Wiary za życia robili wszystko, co w ich mocy aby stać się szanowanymi i cenionymi członkami społeczności i rodziny. Jeśli bowiem byli niemili, nieprzyjaźni, niepomocni i egocentryczni, nikt nie chciał mieć z nimi nic do czynienia za życia, a co dopiero po śmierci. Jeśli za życia nie zdobyli sympatii czy przyjaźni najbliższych, po śmierci groziła im najgorsza z możliwych kar – zapomnienie.

Nadzieja na przyszłość

Kręgosłup moralny naszych przodków nie opierał się – jak etyka judeochrześcijańska – na dwóch kamiennych tablicach zawierający jeden zestaw zasad, ale wzmacniany był i podtrzymywany przez trzy niezależne od siebie elementy: prawa ludzkie, prawa boskie oraz prawa rządzące życiem pozagrobowym. Ze względu na współistnienie tych trzech, wzmacniających się wpływów przedchrześcijański Słowianin miał dużo mniejszą szansę (wedle judeochrześcijańskiej terminologii) „zejścia na drogę grzechu”. Aby uniknąć tortur (tak ordaliów, jak i właściwej kary za popełnienie przestępstwa), aby nie zachwiać fundamentów wszechświata (poprzez złamanie przysięgi), oraz aby – po śmierci – nie utknąć w bezimiennej pustce i samotności zapomnienia, nasi przodkowie musieli żyć w harmonii i przyjaźni zarówno ze swoją rodziną, jak i ze wszystkimi innymi członkami wspólnoty. Musieli żyć tak, aby nikt nawet nie podejrzewał ich i nie oskarżał o łamanie praw; tak, aby mieć wiernych przyjaciół – zwłaszcza pośród szanowanych członków wspólnoty, którzy w razie czego mogli poręczyć za ich niewinność i dobre imię; tak, by rodzina poważała i ceniła ich na tyle, aby po ich śmierci, wciąż jeszcze chcieć z nimi rozmawiać, dzielić strawę, napitek i światło ognisk Dziadów.

Chociaż współczesne prawa są dużo bardziej łagodne, a wczesnośredniowieczne rozwiązania procesowe typu „sąd boży” nie są już legalne, współcześni Rodzimowiercy wciąż mogą (a być może nawet powinni) używać praw ludzkich jako przydatne wytyczne postępowania w interakcjach międzyludzkich. Przede wszystkim dlatego, że prawa większości współczesnych laickich i demokratycznych państw tworzone są z myślą o ochronie praw człowieka. Oznacza to, że przestrzeganie praw ludzkich (oczywiście, zaznaczam, praw obowiązujących w laickich, demokratycznych państwach) ułatwia nam, Rodzimowiercom, pokojowe i harmonijne funkcjonowanie w społeczeństwie, co ułatwia nam budowanie szczerych, opartych na szacunku relacji z innymi ludźmi, co z kolei zwiększa szansę na to, iż po śmierci będziemy wciąż szanowani, pamiętani i zapraszani na biesiady w czasie obrzędów Dziadów. Z tego samego powodu współcześni Rodzimowiercy powinni dbać o zdrowie i przyszłość swoich dzieci oraz środowiska naturalnego. To nasze dzieci będą w przyszłości stróżami naszej pamięci. Jeśli zrujnujemy im przyszłość – czy to przez brak odpowiedzialności rodzicielskiej, czy też, na przykład, przez całkowite i totalne zatrucie naturalnego środowiska – nie będzie komu pamiętać o nas po naszej śmierci. A w słowiańskiej tradycji zapomnienie jest gorsze od piekła.

Sława!

Bibliografia:

S. Sielicki “Indo-Iranian parallels of the Slavic water rites and oath and guilt confirmation attested in Medieval Latin accounts and Slavic law codices

J. Grković-Major “On Proto-Slavic oath formulas”

A. Brückner „Słownik etymologiczny języka polskiego”

A. Szyjewski „Religia Słowian”