Lekcje słowiańskiej demonologii
Jednym z najczęstszych tematów rozważań współczesnych Rodzimowierców (zaraz po dyskusjach o dekoracji ołtarzy i treści religijnych inkantacji) są sposoby rozpoznania, który Bóg jest najbardziej „właściwym” dla danej osoby lub sytuacji i jak tego Boga skłonić do „współpracy”. Opętani teologicznymi rozważaniami XXI wieczni słowiańscy poganie zdają się zupełnie zapominać, że nasi przodkowie szukali pomocy Bogów wyłącznie w najbardziej poważnych sprawach, dotyczących życia lub śmierci tak jednostki (modlitwy i obietnice ofiar przed bitwą lub w czasie poważnej choroby), jak i wspólnoty (obrzędy związane z płodnością ziemi, lub, na przykład, przewidywaniem albo przepowiadaniem przyszłych zbiorów, długości i surowości zimy itd.). Na co dzień, w kwestiach mniej, nazwijmy to, poważnych, nasi przedchrześcijańscy przodkowie nie zawracali głowy Bogom, ale zwracali się o pomoc do bardziej „przyziemnych” sił nadprzyrodzonych – do swoich o przodków (o których, przysięgam, będziemy rozmawiać już bardzo niedługo) oraz do słowiańskich demonów, które zamieszkiwały każdy zakamarek świata przedchrześcijańskich Słowian i towarzyszyły Słowianom na każdym kroku.
Współcześnie słowo „demon” – niewątpliwie pod wpływem tradycji judeochrześcijańskiej – ma negatywne konotacje. Od dziecka uczeni jesteśmy, że każde nadprzyrodzone stworzenie, które nie jest Trójcą Świętą tudzież Dziewicą, jest najprawdopodobniej demoniczne, czyli złe. Jakby nie było nawet część aniołów to „stworzenia” demoniczne, tyle że upadłe[1]. Nic dziwnego więc, że współcześni wyznawcy rodzimej wiary w swoich religijnych poczynaniach skupiają się na budowaniu kontaktów, czy też więzi z Bogami Słowian, zupełnie lub prawie zupełnie ignorując inne nadprzyrodzone istoty, takie jak Dola (o której pisałam tu) lub inne duchy opiekuńcze, które wrzucane są przez współczesnych Rodzimowierców do jednego wora ze wszystkimi innymi „demonami”. Jednakże, w przeciwieństwie do religii judeochrześcijańskich, wiele religii pogańskich – w tym oryginalna, przedchrześcijańska wiara Słowian – nie widzą stworzeń nadprzyrodzonych w biało-czarnych kategoriach dobra i zła (Bóg – dobry, demon – zły), ale raczej w płynnych kategoriach funkcji czy zakresu obowiązków lub wpływów w świecie doczesnym. Większość bowiem demonów słowiańskich (z wyjątkiem demonów pochodzenia „ludzkiego”, jak wampiry, czy topielce, o których pisałam tu) w zależności od sytuacji (i człowieka) mogła albo zaszkodzić albo pomóc ludziom. Albo całkowicie ludzi ignorować.
Jak Kuba demonom, tak demony Kubie
Jedną z najliczniejszych kategorii demonów słowiańskich są duchy, które do ludzi mają stosunek wybitnie ambiwalentny i utylitarny – w zależności od zachowania lub osobowości człowieka albo temu człowiekowi pomagają, albo w najróżniejszy sposób utrudniają mu życie. Doskonałym przykładem są tu gumienniki, czyli demony zamieszkujące stodołę i często przybierające postać czarnego kota. Gumienniki opiekują się niewymłóconym zbożem, chroniąc je od, na przykład, przemoczenia, zgnicia czy kradzieży. Jedyny problem z tymi demonami polega na tym, że nie lubią być one źle traktowane i bardzo łatwo się denerwują, a jak się zdenerwują – to biada i gospodarzowi, i zbiorom. W gniewie potrafią zniszczyć całe plony a nawet spowodować pożar. Z tego też powodu nasi przodkowie, jeśli podejrzewali (lub byli pewni), że do stodoły wprowadziły im się gumienniki, musieli uważać, żeby w żaden sposób im nie uchybić, na przykład poprzez niewłaściwe traktowanie czarnego kota wylegującego się na niewymłóconym zbożu (bo mógł to być gumiennik).
W podobny wrogo-życzliwy sposób „operowały” również inne demony słowiańskie, takie jak bahan (opiekun bydła domowego, który w zależności od traktowania mógł albo o to bydło dbać, albo sprowadzać na nie choroby), pasiecznik (opiekun pszczół/pasieki, który wymagał corocznych ofiar i swojego własnego domu/ula w pasiece, w zamian za które gwarantował ochronę uli przed chorobami i kradzieżami, jak również wysoką procentowość pitnego miodu), Pustecki i Skarbnik (demony zamieszkujące jaskinie i kopalnie), Rzepiór (demoniczny król Karkonoszy) oraz wiele innych.
Moc większości ambiwalentnych demonów umożliwiała im obdarzanie ludzi albo błogosławieństwami (jak zdrowe bydło, dobry zbiór miodu, czy bezpieczeństwo w kopalni), albo przekleństwami (jak choroby bydła, kradzież miodu z pasieki lub zgubienie się w kopalni), ale istniała swego rodzaju podkategoria demonów, które potrafiły sprowadzać tylko nieszczęścia. Błogosławieństwo lub życzliwość w wydaniu tych demonów ograniczało się do niesprowadzania złego losu czy choroby. Takim ambiwalentnym złym duchem był na przykład Długi Zmyk, męska wersja Biedy, czyli demona sprowadzającego zły los i materialną ruinę. O ile Bieda sprowadzała zły los wszędzie, gdzie się tylko pojawiła, o tyle Długi Zmyk dawał ludziom szanse uniknięcia nieszczęścia. Długi Zmyk podróżował pod postacią wysokiego i bardzo chudego staruszka-żebraka. Kiedy pojawiał się we wsi, można było ułagodzić go sutym posiłkiem, po którym Zmyk odchodził bez czynienia żadnej szkody. Jeśli natomiast wygoniło się go ze wsi lub gospodarstwa, Zmyk, jak na złość zostawał powodując choroby bydła, złe plony i alkoholizm u gospodarza, co, jak łatwo się domyślić, szybko prowadziło do ruiny.
Miara charakteru
Inną podkategorią ambiwalentnych demonów były demony, których zachowanie zależało nie od czynów, ale charakteru człowieka. Doskonałym przykładem jest tu plonek, duch zamieszkujący gospodarstwa spokojnych i pracowitych ludzi. Plonek potrafił pomagać tak w domu, jak i na polach, a sama jego obecność przyczyniała się do wzrostu dostatku i bogactwa pozostających pod jego „opieką” ludzi. Jednakże plonek nie tolerował lenistwa i gnuśności i jeśli tylko dostrzegł zmianę charakteru gospodarzy (czy to z powodu rozleniwienia się, rozpicia, lub też w wyniku zmiany właścicieli ziem „zamieszkiwanych” przez tego demona), od razu z opiekuńczego zmieniał się w złośliwego/złoczyniącego ducha i zaczynał powodować szkody. Ponieważ moce plonka były znaczne, w złości mógł on doprowadzić nawet do zniszczenia całych plonów.
Nie aż tak groźne jak plonek, ale podobnie wybredne, jeśli chodzi o charakter ludzi były łełeki – leśne karzełki lubujące się w gromadzeniu skarbów. Łełeki pilnowały swoich skarbów pilnie i bezwzględnie przeganiały każdego, kto próbował je skraść. Jednakże znane były przypadki łełeków pomagającym ludziom zbłąkanym w lesie, pod warunkiem, że ludzie ci byli „dobrzy i prawi”, oraz, co rozumie się samo przez się, nie próbowali ukraść bogactw zgromadzonych przez karzełki.
Trudno powiedzieć jak dokładnie łełeki oceniały dobroć i prawość ludzi - ani prawość, ani dobroć nie są wszak cechami uniwersalnymi pośród ludzi, a co dopiero pośród demonów. Być może aby być dobrym i prawym w oczach łełeków wystarczyło traktować te leśne karzełki z szacunkiem i nie próbować ich okraść (co kwalifikowałoby łełeki do głównej kategorii ambiwalentnych demonów, oceniających ludzi po czynach a nie charakterze), ale jest również możliwe, że łełeki, żyjąc pośród przedchrześcijańskich Słowian zaadoptowały Słowiańskie normy kulturowe i w tym – słowiańską moralność, na podstawie której oceniały „dobro” i „prawość” zagubionych w lesie ludzi.
Temat słowiańskiej moralności poruszany był już na blogu Witii, głównie w kontekście tego, jak niewiele wiadomo jest o normach etycznych, czy moralnych naszych przodków. Rozważając informacje zawarte w źródłach historycznych w zasadzie jedyne normy moralne, które można przypisać przedchrześcijańskim Słowianom na pewno to: gościnność, szacunek dla rodziców i troska o chorych. Jednakże, biorąc pod uwagę analizę słowiańskiej demonologii, być może powinniśmy do tej krótkiej listy zasad norm kulturowych naszych przodków, dodać zasadę wzajemności, polegającą na traktowaniu z szacunkiem tych, których moc lub umiejętności mogą przyczynić się do naszego dobrobytu, czy też powodzenia w życiu. Być może więc warto, współczesny rodzimowierco, zastanowić się dobrze, czy pozbawione szacunku lub uprzejmości odnoszenie się do małżonka, współpracownika, czy sprzedawcy w sklepie (albo nawet kopanie czy odganianie czarnego kota!), nie jest przypadkiem postępowaniem wbrew tradycji naszych przodków. Zarówno małżonek, jak i współpracownik czy sprzedawca w sklepie (że o czarnym kocie nie wspomnę!) może potencjalnie przyczynić się do pomnażania Twojego majątku, poprawy dobrobytu, czy ogólnie – powodzenia w życiu. Te same motywacje skłaniały Twoich przodków do traktowania z szacunkiem demonów albo ludzi (lub zwierząt!) podejrzewanych o bycie demonami. Dlaczego więc Ty nie miałbyś traktować z szacunkiem ludzi (i czarnych kotów!)?
Czyste zło
Ambiwalencja dominująca pośród słowiańskich demonów, nie oznaczała oczywiście, że nasi przodkowie nie znali „złych” demonów – takich, które były zawsze nieprzychylne ludziom. Wydaje się, że większość z tych prawdziwie „złych” demonów było pochodzenia, że tak powiem, ludzkiego (powstawały z ludzi, którzy po śmierci nie otrzymali należytych rytuałów pogrzebowych), ale możemy w słowiańskiej demonologii znaleźć kilka przykładów „organicznych” (czyli naturalnych, nie-ludzkiego pochodzenia) „złych” duchów.
Jednym z takich demonów była, według niektórych przekazów[2], kikimora – złoczynny demon nawiedzający domy, zbudowane na nieoznaczonym grobie/grobach, względnie takie, na które została rzucona klątwa. Kikimory typowo zamieszkiwały na poddaszu, z którego schodziły w nocy aby siać zamęt w całym domostwie. Dom nawiedzany przez kikimorę rozpoznać można było po nocnych hałasach i piskach, oraz po – co wydaje się było typowym przejawem aktywności kikimory – permanentnie splątanej, całkowicie nienadającej się do użytku przędzy. Kikimory potrafiły też nękać zwierzęta domowe (zwłaszcza kury) oraz zsyłać koszmarne sny na gospodarzy, szczególnie mężczyzn. Demony te nie były łatwe do przepędzenia a ich obecność była tak dokuczliwa, ze nierzadko gospodarze zmuszeni byli się wyprowadzić.
Kikimory powodowały znaczne straty w domostwie, ale ich obecność nie była aż tak katastrofalna, jak inwazja innych „organicznych” demonów – złydni. Złydnie, występujące w dużych grupach i stadnie atakujące domostwa ludzi, miały prawdziwie przerażające moce. Ich naturalnym środowiskiem były rzeki i bagna, gdzie z lubością topiły ludzi i zwierzęta. Potrafiły jednak operować poza naturalnym habitatem i włamywać się do ludzkich domostw po to, aby psuć i niszczyć dobytek, wywoływać choroby zwierząt gospodarskich, bić (a czasem nawet zabijać) domowników, a nawet przeganiać z gospodarstwa wszystkie dobroczynne duchy. Nie można było liczyć na litość tych demonów ani na to, że znudzą się one i same z siebie wyniosą z domu. Złydnie, jak prawdziwe wysłanniczki chaosu, zostawały w domostwie tak długo, dopóki nie doprowadziły gospodarza i jego rodziny do całkowitej ruiny (albo do śmierci). Ich obecność rozpoznać można było po nocnych hałasach, psuciu się domowych sprzętów i bezsenności domowników (budzonych przez złowrogie podszepty złydni).
Ani złydnie, ani kikimory nie były demonami skłonnymi do negocjacji, czy też, za odpowiednią cenę lub ofiarę, do pójścia na kompromis. Gospodarz w którego domu zadomowiły się te demony, jeśli chciał przeżyć i ocalić swój majątek, miał tylko dwa wyjścia – albo te demony wygonić, albo się z nawiedzonego domu wyprowadzić. Jak podają przekazy folklorystyczne, istniało kilka sposobów, aby pozbyć się kikimor, czy złydni, oraz – co równie istotne – kilka sposobów aby uniemożliwić tym demonom przekroczenie progu domostwa. Wydaje się więc, że przedchrześcijański Słowianin dotknięty plagą kikimor czy złydni, mógł winić wyłącznie siebie. Jeśli bowiem znane byly sposoby aby zapobiec pladze złych duchów, jeśli znane były sposoby aby tę plagę rozpoznać (zidentyfikować jaki demon odpowiedzialny jest za szkody) oraz zakończyć (wygonić demony z domostwa), w takim wypadku bierne poddawanie się nękaniu przez demony, brak akcji mających na celu pozbycie się plagi, było li i jedynie winą gospodarza.
Następnym więc razem, drogi rodzimowierco, kiedy dotkną cię choroby, bezsenność i życiowe niepowodzenia, zamiast klękać przed Twoim domowym ołtarzem i składać ofiary Bogom, zastanów się, czy Twoje nieszczęścia nie są przypadkiem spowodowane plagą kikimor, złydni lub innych złoczynnych demonów. Zamiast zawracać głowę Bogom, zastosuj najpierw zasady demonologii słowiańskiej, czyli tak na dobrą sprawę – zastosuj się do mądrości Twoich przodków. Po pierwsze wróć uwagę na to co idzie źle, kiedy i jak – to umożliwi ci zidentyfikowanie demona. Zajrzyj w każdy kąt swojego domu, posprzątaj bałagan, wymieć wszystkie kurze i pajęczyny – nie przesuwając brud z kąta w kąt, ale wymiatając wszystko do wora, który następnie musisz wynieść przez próg, poza dom (to jest najpewniejszy sposób na pozbycie się złydni). A potem zrób wszystko, co w twojej mocy, aby uczynić twój dom miłym dla pomocnych demonów – na przykład dla plonka (który lubi pracowitych i schludnych gospodarzy).
Nie pij, Piotrek
Bardzo interesującym typem słowiańskich demonów były demony lubujące się w nękaniu osób pijanych i/lub alkoholików. Demonów takich nasi przodkowie znali aż trzy (nie licząc Długiego Zmyka, który, pomiędzy wieloma innymi nieszczęściami, sprowadzał również alkoholizm):
Bandurki czaiły się na drodze przy karczmie i tam czekały na swoje ofiary – pijanych ludzi powracających do domów. Bandurki udawały pomocne duszki, oferowały pijanemu pomoc i oświetlały drogę. Kiedy już skłoniły swoją ofiarę do podążania za nimi, wyprowadzały pijanego na manowce – do lasu, jak najdalej od ludzkich siedzib, gdzie brutalnie atakowały swoją ofiarę, bijąc, szarpiąc i naśmiewając się z pijaka.
Piwoszek, podobnie jak bandurki, również czekał na swoje ofiary na drodze przy karczmie, ale podejście do picia miał bardziej proaktywne. Zamiast – jak bandurki – czekać na pijaka, piwoszek atakował trzeźwych ludzi, wskakując im za kołnierz i namawiając do wstąpienia do karczmy, a następnie do picia kolejnych kufli piwa. Piwoszek uwielbiał skłaniać swoje ofiary do wdawania się w pijackie bójki, które w najlepszym wypadku kończyły się utratą zdrowia, a w najlepszym – życia.
Kolejnym, najbardziej chyba znanym słowiańskim demonem pijaków był gnieciuch. O ile piwoszek czekał na swoje ofiary na drodze do karczmy a bandurki na drodze z karczmy, o tyle gnieciuch czekał na pijaków w domu. Jako demon żywił się siłą życiową śpiących w alkoholowym upojeniu ludzi – siadał im na brzuchy, lub na klatce piersiowej i ugniatał ich ciało, wysysając siły. Istniało kilka sposobów na uchronienie się od ataków gnieciucha (lub innych alkoholowych demonów), ale, co nietrudno zgadnąć, najlepszym z nich było (i jest!) unikanie upijania się do nieprzytomności.
Najwyższy stopień ochrony
Przedchrześcijańscy Słowianie potrafili ochronić się od (lub uniknąć) ataków niemal wszystkich demonów. Przekazywana z pokolenia na pokolenie wiedza o tym jakich miejsc czy sytuacji unikać, jak rozpoznawać wpływ czy obecność demonów, jak rozmawiać lub negocjować z demonami, a nawet jak je hodować na własny użytek (bo tak też można, czego najlepszym przykładem są chowańce), niewątpliwie znana była i powszechna pośród naszych przodków, tak jak powszechna jest znajomość pisma pośród współczesnych Rodzimowierców. Jednakże oprócz, nazwijmy to, „gatunkowo” specyficznych sposobów ochrony przeciwko złowrogim demonom, nasi przodkowie znali również jeden, uniwersalny sposób zapewniający 100% pewność i bezpieczeństwo od wszelkich złoczynnych duchów. Takim sposobem było odchowanie jarchuka – czyli swego rodzaju psa obronnego specjalizującego się w wykrywaniu i neutralizowaniu złoczynnych demonów.
Jarchuki rodziły się w dziewiątym pokoleniu całkowicie czarnych psów. Hodowane były na stepach Ukrainy z wielkim oddaniem i starannością. Ze względu na niezwykłe zdolności tych psów, złowrogie demony starały się utrudnić hodowlę jarchuków jak tylko mogły. Dlatego też, pod wpływem demonicznych ataków, szczenięta jarchuków były bardzo chorowite i należało odchowywać je w domu i chronić zaklęciami ochronnymi przez pierwsze 12 miesięcy ich życia. Po tym czasie te niezwykłe psy nabywały pełniej odporności na wszelkie demoniczne ataki i gotowe były bronić swojego właściciela przed każdym, nawet najbardziej potężnym, upartym czy złośliwym złoczynnym duchem.
Jarchuki, choć same w sobie demonami nie były, uczą nas kolejnej demonicznej lekcji o mądrości naszych przodków: troska o zwierzęta, a zwłaszcza o psy zawsze i wszędzie popłaca. Nie tylko we wczesnym średniowieczu i nie tylko na stepach Ukrainy.
Z okazji zbliżającego się święta Dziadów, z okazji nadchodzącej jesieni a po niej – zimy; wraz z dłuższymi nocami i wieczorami wypełnionymi – zwłaszcza w tak niezwykle trudnym dla nas wszystkim roku – większą lub mniejszą dozą zmartwień i trosk, życzymy Wam wszystkim, żebyście zwrócili większą uwagę na pogański świat słowiańskich demonów. Zapomnijcie na dzień, dwa, a może nawet i na dłużej, o typowo judeochrześcijańskich modlitwach do Bogów. Przestańcie zawracać głowę Welesowi, Marzannie, czy zasypiającej Mokoszy. Słowiańscy Bogowie mają większe zmartwienia i ważniejsze sprawy, niż wysłuchiwanie modlitw zwykłych śmiertelników. Uszanujcie Bogów Słowian, uszanujcie pamięć naszych przodków i wstańcie z kolan! Odejdźcie od bardziej lub mniej fotogenicznych ołtarzy i zwróćcie uwagę na to, co dzieje się w waszym własnym domu, w waszym własnym życiu. Zamiast rozważać jedyne prawdziwe religijne inwokacje, rozważcie, czy wasz dom jest wystarczająco suchy, ciepły i przyjazny, aby skłonić dobre duchy, by zamieszkać pod Waszym dachem. Wsłuchajcie się uważnie we wszelkie nocne hałasy, upewnijcie, że nie mieszka z wami kikimora i nie włamują się złydnie. A wieczorem, kiedy zmęczeni wracacie z pracy, jedźcie ostrożnie, żeby broń Bogi, nie zaplątał się wam pod koła samochodu (nie tylko czarny) zbłąkany kot lub pies.
Sława!
Bibliografia:
W. Vargas, P. Zych “Bestiariusz Słowiański”
А. А. Бычков „Энциклопедия языческих богов”
[1] dla tych, którzy nie są zaznajomieni z doktryną chrześcijańską, przypominam, ze Szatan i jego piekielni podwładni byli kiedyś aniołami, które zbuntowały się i za karę rozstały wygnane do piekła.
[2] Niektórzy autorzy przypisują kikimorze „ludzkie” pochodzenie, twierdząc, że demony te powstawały ze zmarłych dzieci lub poronionych płodów. Inni znów przypisują kikimorom „czysto” demoniczne pochodzenie a nawet zdolność rozmnażania się – rodzenia kikimorzych dzieci.