Słowiańska wiara – część 1 – odtwórstwo historyczne, czy religia?

Nie wiemy wiele o przedchrześcijańskich Słowianach, ale jedno wiemy o nich na pewno: byli to ludzie twardzi, wytrzymali, pragmatyczni i umiejący sobie radzić w życiu. Siła i upór naszych przodków pomogły im nie tylko żyć i prosperować w warunkach - dla nas, współcześnie żyjących – niemal niewyobrażalnych, ale również stworzyć kulturę, która, pomimo aktywnego wykorzeniania i szykan ze strony Chrześcijan, przetrwała stulecia w pamięci i sercach pokoleń.

Współcześnie kultura naszych przodków stopniowo odzyskuje należne jej znaczenie i popularność. Coraz więcej Słowian odnajduje swoje korzenie, zaczyna odkrywać pogańskie idee i odrzucać Judeo-chrześcijańskie dogmaty czy moralność. Ale w oczach wielu wiara naszych przodków wciąż zdaje się bliższa odtwórstwu historycznemu, niż realiom codzienności XXI wieku. Wciąż wielu czci starych Bogów powtarzając czynności, które wykonywali nasi przodkowie, bez dostrzegania znaczenia i celu tychże czynności. To trochę tak jak zakładanie białego fartucha, aby być lekarzem. Tak jak noszenie białego fartucha nie czyni lekarza, tak wrzucanie mięsa do świętego ognia nie czyni Rodzimowiercy.

Co zatem czyni Rodzimowiercę/Rodzimowierczynię? Czy możemy odnaleźć idee kultywowane przez naszych przodków i oddzielić je od kontekstu historycznego? Czy wiara przedchrześcijańskich Słowian da się zastosować współcześnie? Czy Bogowie usłyszą nasze modlitwy, jeśli nie będzie im towarzyszył rytualny ubój wołów i innych ofiarnych zwierząt, składanych na Ich cześć w przeszłości?

Bogowie ziemi

Przedchrześcijańscy Słowianie nie znali zrytualizowanej, skodyfikowanej religii typowej dla Judeochrześcijańskich wierzeń. Bogowie naszych przodków nie byli (i nie są) Bogami ludzi. Byli, są i będą Bogami ziemi. Nie zajmuje Ich i nie bawi kontrolowanie wszystkich aspektów życia wiernych, nie wymagają postów, czystości ciała i myśli, nie zaglądają wiernym do sypialni, nie potrzebują ciągłych modlitw – przede wszystkim dlatego, że nie mają na to czasu. Słowiańscy Bogowie mają swoje własne domeny – pogodę, pory roku, płodność ziemi itd. – których musza doglądać, utrzymywać w ryzach i równowadze z innymi aspektami rzeczywistości. Krótko mówiąc Bogowie Słowian nie potrzebują wiernych, żeby istnieć. Tak jak wszechświat - byli, są i będą, bez względu na to, czy ludzie ich czczą, czy nie.

Neutralna wobec ludzi postawa słowiańskich Bogów wymagała od naszych przodków rozwinięcie religii politeistycznej. Bogowie, czy też siły nadprzyrodzone, nie byli zawistni wobec siebie, nie wymagali niepodzielnej uwagi i ciągłych hołdów, które są obowiązkiem w wierzeniach Judeo-chrześcijańskich. Perun, Swaróg, Weles, Mokoszy czy Morena mieli swoje własne zajęcia, swoje własne domeny, którymi władanie wymagało współpracy raczej niż walki. Domeny, które, aby w pełni zrealizować swój potencjał, potrzebowały siebie nawzajem, tak jak ziemia potrzebuje słońca, deszczu i wiatru, żeby rodzić plony.

Z drugiej jednak strony obojętność wobec ludzi czyniła słowiańskich Bogów bardziej niedostępnymi. Żeby zwrócić Ich uwagę – zapewnić płodność ziemi, dobrą pogodę, zdrowie, czy nawet uzyskać radę odnośnie przyszłości (w czasie rytuałów wróżebnych) – potrzeba było więcej, niż tylko modlitwy, pieśni, czy przestrzegania postu. Prosząc o błogosławieństwo Bogów nasi przodkowie musieli złożyć ofiarę na tyle, nazwijmy to, atrakcyjną, żeby skłonić władcę lub władczynię słońca, nieba, ziemi czy wiatrów do oderwania się od prawdziwie ważnych obowiązków i wysłuchania naszych próśb, nie oszukujmy się, zupełnie nieistotnych z punktu widzenia istoty nadprzyrodzonej.

Ponadto, zanim taka „atrakcyjna” ofiara została złożona, nasi przodkowie musieli najpierw zdecydować do jakiego Boga należy zwrócić się o pomoc w danej sprawie – skrajną głupotą byłoby wszak modlenie się do Welesa o dobrą pogodę, albo wzywanie Moreny w czasie narodzin dziecka. Musieli również wiedzieć kiedy i w jaki sposób zwrócić się do wybranego Boga. Nie mogli przecież pozwolić sobie na to, żeby cenna ofiara poszła na marne, bo w czasie jej składania Perun czy Weles zajęty był innymi sprawami, lub też był innych powodów niedostępny. Słowiański politeizm wymagał więc od wiernych precyzji – myśli, modlitw i rytuałów. Nasi przodkowie nie mogli, tak jak czynili to (i czynią) wyznawcy religii judeochrześcijańskich,  paść na kolana i bezmyślnie recytować różaniec. W relacjach ze swoimi Bogami musieli być pragmatyczni, mieć realistyczne oczekiwania i działać w sposób przemyślany.

Słowiański pragmatyzm

Słowianie składali sowite ofiary – głównie ofiary z życia. Krew wołów i wszystkich innych zwierząt ofiarnych a czasem nawet krew ludzka przelewana była w imieniu starych Bogów. Ofiarowywane były również plony – jak by nie było, niezbędne ludziom do przeżycia, oraz piwo i miód – które wszak uzyskiwane było z produktów jadalnych (czyli niezbędnych do przeżycia). Niektóre ofiary składane były w czasie, nazwijmy to, kalendarzowych świąt – przed siewem pól (Jare Gody), w czasie wzrostu plonów (Kupała), lub po ich zebraniu (Plony). Inne rytuały odprawiane były w miarę potrzeby – w czasie suszy lub nadmiernych deszczów (które mogłyby zaszkodzić plonom), albo przed wyprawą wojenną. A w wyjątkowych sytuacjach Słowianie (w czasie choroby lub innego stanu zagrożenia życia) odważali się nawet targować z Bogami, obiecując ofiarę, jeśli uda im się przeżyć.

Uzyskanie przychylności Bogów nie było ani tanie, ani łatwe. W czasach, kiedy nie było lodówek supermarketów i zakupów internetowych, wół, świnia czy nawet kurczak były bogactwem, od którego zależało przeżycie zimy, suszy, powodzi czy nieurodzaju. Nie bez kozery w średniowieczu krowa warta była więcej niż prosty miecz a po sprzedaży jednej owcy można było pozwolić sobie na wynajęcie najemnika (średniowieczne ceny możecie sprawdzić tu). Nic więc dziwnego, że przedchrześcijańscy Słowianie zwracali się do swoich Bogów tylko w ważnych sprawach. Dużo łatwiej (i taniej) było im poradzić sobie z własnymi problemami samemu, bez pomocy sił nadprzyrodzonych. Niewątpliwie to było jednym z powodów, dla których Słowianie byli tak zapalonymi innowatorami i wczesnymi adaptorami nowych technologii. Od prostych konstrukcyjnie i tanich w eksploatacji łaźni, przez strzemiona, maszyny oblężnicze, łodzie, mosty, grody, po nowe technologii rolnicze  – nasi przodkowie nieustannie wynajdowali, ulepszali i adaptowali nowe sposoby na zwiększanie wydajności i jakości pracy. Bo przecież, jakby nie patrzeć, lepiej jest zrobić coś samemu, niż zabić krowę z nadzieją, że Bóg to coś zrobi za nas.

Współczesny ołtarz rodzimowiercy - uczta godna Bogów?By Pola lilla - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=75915171

Współczesny ołtarz rodzimowiercy - uczta godna Bogów?

By Pola lilla - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=75915171

Biesiada z nadprzyrodzonym

Ofiary przedchrześcijańskich Słowian były godne Bogów, ale – czemu, znając naszych przodków, trudno się dziwić – nawet jeśli nie zadowalały Bogów (nie przynosiły dobrych zbiorów czy wygranej wojny), nie szły całkiem na marne. Po zabiciu woła, czy krowy – zabiciu w imieniu i na chwałę Boga – mięso tego zwierzęcia, przynajmniej częściowo zostawało zjadane w czasie rytualnej uczty. Nie wiemy dokładnie, czy mięso/plony ofiarowane Bogom musiały zostać skonsumowane tego samego dnia, czy też mogły być stopniowo zjadane w przeciągu kilku dni po rytuale (co było/jest praktykowane na przykład w judaizmie), niemniej wiemy, że zjadane było nie tylko przez kapłanów, ale przez wszystkich wiernych zgromadzonych w czasie rytuału. Można więc powiedzieć, że obrzędy przedchrześcijańskich Słowian były ucztami na cześć Bogów. Ucztami, które musiały być na tyle wytworne, żeby zachęcić Bogów do przybycia, ale które zapewniały również posiłek ludziom.

W tych właśnie ucztach zdaje się tkwić istota wiary naszych przodków. W zasadzie wszystkie obrzędy – zarówno te planowane, jak i nie – odprawiane były w czasach niepewności. Na przednówku – żeby prosić o obfity plon; po zbiorach – kiedy wiadomo było, że cokolwiek zostało zebrane z pól, musi wystarczyć na całą zimę, bez względu na to jak długo będzie ona trwała; przed wyprawą wojenną – które z definicji są jedną wielką niewiadomą; w czasie choroby, której przebieg w tamtych czasach zawsze był niepewny. Bez względu na to ile jedzenia lub innych dóbr Słowianie mieli, byli oni gotowi poświęcić część swoich zasobów Bogom i, można powiedzieć – zużyć – w czasie biesiady z nadprzyrodzonym. Słowo „zużyć” jest tu bardzo istotne, gdyż to, co Słowianie ofiarowywali swoim Bogom nie było tylko jedzeniem. Wół zabity rytualnie nie mógł już ciągnąc wozu czy pługa; krowa nie mogła już rodzić cielaków ani dawać mleka; kura nie mogła składać już jaj, a ziarno ofiarowane Bogom nie mogło posłużyć do zasiania przyszłorocznych plonów. Wiara naszych przodków opierała się na przekonaniu, że poświęcenie (całkowite zużycie) tu i teraz zasobu który może przydać się w przyszłości (jak wół, krowa, miód, piwo czy część plonów) wystarczy aby zapewnić przychylność Bogów, wystarczy aby skłonić Ich do porzucenia boskich zajęć, do przybycia na ucztę i podzielenia się swoją mocą z wiernymi.

Prawdziwa wartość ofiary

Aby wyznawać wiarę naszych przodków nie musimy (ośmielę się nawet powiedzieć że nie powinniśmy) wykonywać rytuałów tak jak nasi przodkowie je wykonywali. Takie postępowanie jest rekonstrukcją historyczną, a nie praktykowaniem wiary. Oczywiście nie ma nic złego w rekonstrukcji historycznej - wręcz przeciwnie, może być ona bardzo przydatna w promowaniu dziedzictwa naszych przodków. Ale poza promowaniem słowiańskiej kultury mamy jeszcze słowiańską wiarę, słowiańskich bogów, słowiański styl życia i sposób myślenia które z łatwością mogą zagubić się wizualno-instagramowej otoczce współczesnej Rodzimej Wiary.

Jak więc wyznawać wiarę przedchrześcijańskich Słowian w XXI wieku? Przede wszystkim powinniśmy kierować się zasadami wyznawanymi przez naszych przodków, a nie odtwarzać bardziej lub mniej wiernie rytuały sprzed setek lat. Przestańmy oszukiwać się, że Bogowie, którzy niegdyś otrzymywali ofiarę z organicznej, świeżo ubitej wołowiny free-range, teraz zadowolą się chudym stekiem z Biedronki. Nie obrażajmy Bogów i inteligencji naszych przodków. Ofiarujmy Bogom rzeczy, których ofiarowanie jest dla nas ofiarą.

We wczesnym średniowieczu wół był wartościową ofiarą, bo miał realną wartość. Żeby zdobyć wołu na ofiarę trzeba było albo drogo za niego zapłacić (czyli najpierw w trudzie zarobić pieniądze), albo (co było najczęstszym sposobem pozyskiwania wołu) tego woła samemu odchować, co zajmowało dużo czasu (przynajmniej rok) i wymagało zapewnienia rosnącemu cielakowi jedzenia, wody, schronienia pastwiska, ochrony od niebezpieczeństw i chorób itd., itp. Żeby w naszych czasach złożyć ofiarę o porównywalnej do wołu wartości, musielibyśmy spalić w kupalnym ognisku średniej jakości samochód, albo kilka I-phone’ów 11 – oczywiście, gdyby taki samochód czy też I-phone dało się po zabiciu zjeść.

Dla większości z nas rzeczy, które mają wartość porównywalną do średniowiecznego wołu, nie są rzeczami materialnymi. Nasz czas, owoce naszej pracy, kreatywności czy innych talentów – to są dziś rzeczy prawdziwie bezcenne. To właśnie nasz czas i naszą pracę powinniśmy ofiarowywać Bogom, prosząc Ich o błogosławieństwo, lub dziękując Im za Ich dary. I właśnie te pytania: jak dokładnie to zrobić, jak się modlić i w jaki sposób wprowadzić dziedzictwo naszych przodków w codzienność XXI wieku będziemy rozważać w następnym poście.

A tymczasem -

Sława!